Po 20 latach wzrostu liczby studentów i uczelni przyszedł czas na refleksję nad jakością kształcenia. Taką diagnozę, niemal jednogłośnie, stawiają eksperci, rektorzy, pracodawcy, pracownicy naukowi oraz studenci. Dobitnie w tej sprawie wypowiada się m.in. prof. Ewa Nawrocka, pracownik Uniwersytetu Gdańskiego.
– Szkolnictwo wyższe jest chore, produkuje marne licencjaty, wypuszcza słabych magistrów – mówi „Rzeczpospolitej". Chcemy na naszych łamach odpowiedzieć na pytanie, co szwankuje i co można zrobić, aby sytuacja była lepsza. Dziś jej diagnoza.
Ilość nie jakość
W przygotowanej przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich analizie dotyczącej kondycji szkolnictwa wyższego sami rektorzy przyznają, że jest ona słaba. Wytykają małą liczbę prac badawczych, brak działań motywujących pracowników naukowych i dydaktycznych do samorozwoju i samodoskonalenia. Wskazują też na problemy związane z wieloetatowością czy słabą mobilność pracowników naukowych.
Przyznają, że uczelnie skupiają się na efektach ilościowych zarówno w kwestiach dydaktyki, jak i badań naukowych, których jakość w porównaniu z wynikami innych krajów UE określili jako mierną. Jako słabości wymieniają także to, że tok studiów nie ma wyróżników dla jakości kształcenia i kompetencji, które odpowiadałyby oczekiwaniom rynku pracy. Rektorzy podsumowują, że uczelnie nie są przygotowane na wyzwania przyszłości.