Sprawa kulejącej reformy znów wraca do parlamentu. Posłowie z komisji edukacji będą jutro odpytywać szefową MEN Krystynę Szumilas o to, jak przygotowane są szkoły na przyjęcie młodszych dzieci.
Pod koniec grudnia do marszałek Sejmu trafiła informacja resortu w tej sprawie. Wiceminister edukacji Joanna Berdzik przekonuje, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Według niej we wrześniu 2013 r. do szkół pójdzie ok. 30 proc. sześciolatków (rodzice będą jeszcze mogli wybrać, czy nie zostawić dziecka w zerówce), a MEN zaznacza, że są to ostrożne szacunki.
Oznacza to, że w kolejnym roku, gdy szkoła dla sześciolatków ma być już obowiązkowa, liczba dzieci w pierwszych klasach zwiększy się w Polsce skokowo, aż o 70 proc. MEN przekonuje, że nic złego się nie stanie, bo w szkołach stoi ponad 23 tys. pustych klas, w których te dzieci się upchnie.
Perspektywy nie są jednak takie różowe jak przedstawia je MEN. W 2011 r. przełożono wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków, bo mniej niż 20 proc. rodziców dzieci w tym wieku zdecydowało się posłać je do pierwszej klasy. Ówczesna minister edukacji Katarzyna Hall przekonywała jednak, że to samorządy nie zdążyły się do reformy przygotować.
Co się zmieniło przez te półtora roku, pytamy wizytatorkę z kuratorium na południu Polski. – Nic. Są te same problemy infrastrukturalne. Nauczyciele skarżą się, że nie są przygotowani do pracy z młodszymi dziećmi – mówi.