Dziś w Ministerstwie Edukacji odbędzie się kolejna już tura rozmów z przedstawicielami Episkopatu Polski w sprawie religii na maturze. Od 2008 r. duet szefujący MEN – najpierw Katarzyna Hall, a teraz Krystyna Szumilas – ucieka od tego tematu, choć wcześniej strona kościelna uzyskała od rządu zapewnienie, że religia wejdzie do ścisłego kanonu przedmiotów maturalnych.
Dwa tygodnie temu Szumilas stwierdziła, że nie będzie jej na maturze, bo nie jest to przedmiot objęty podstawą programową kształcenia ogólnego. MEN zasłania się tym, że według konkordatu, program nauczania religii opracowuje władza kościelna i podaje rządowi „do wiadomości". W związku z tym resort tłumaczy, że nie ma prawnej możliwości, by ów program zatwierdzać – tak ministerstwo odpisało wczoraj na pytania „Rz". Konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego dr Ryszard Piotrowski wskazuje jednak, że MEN działa niekonsekwentnie. – Trybunał Konstytucyjny orzekł bowiem, że można wliczać do średniej ocenę z religii. Zatem państwo już w dokumencie urzędowym, jakim jest świadectwo szkolne, potwierdza stan wiedzy ucznia z przedmiotu, którego treści nauczania jedynie przyjmuje do wiadomości. W przypadku wprowadzenia religii na maturę mielibyśmy do czynienia z analogiczną sytuacją – zauważa dr Piotrowski.
Wprowadzenie religii na maturę obiecał w 2007 r. ówczesny szef MEN Roman Giertych. – Ustalenia były takie, że od 2010 r. uczniowie w ramach przedmiotów dodatkowych mogliby zdawać maturę ze wszystkich religii, które wykłada się w polskich szkołach: rzymskokatolickiej, prawosławnej, islamu, judaizmu i każdej innej – mówi „Rz" Giertych.
Formuły i treści egzaminów mieli przygotować specjaliści z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej oraz przedstawiciele zainteresowanych Kościołów. – Rola ministra w takiej sytuacji ogranicza się do ich zatwierdzenia – przekonuje Giertych. Jego zdaniem potrzebna jest tylko decyzja polityczna.
Przypomina, że już wtedy ustalono, iż wprowadzenie religii na maturę zostanie poprzedzone pilotażem, który zresztą odbył się w 2008 r.