W tym roku rząd postanowił przeznaczyć dodatkowe pieniądze na zakup podręczników i pomocy dydaktycznych dla uczniów upośledzonych. Zamiast 225 zł, mogą oni wydać na ten cel 770 zł – pod warunkiem że zakupią za te pieniądze podręczniki do kształcenia specjalnego z listy zatwierdzonej przez resort edukacji. Jak pisaliśmy w piątek, problem polega na tym, że na tej liście brakuje książek szkolnych, które można wykorzystać w procesie kształcenia uczniów z umiarkowanym i znacznym stopniem upośledzenia.
MEN w emocjonalnym komunikacie zarzuca nam, że w tekście postawiliśmy fałszywe tezy. Skoro tezy były fałszywe, to resort powinien odpowiedzieć na pytanie, jak z pożytkiem dla uczniów wydać te pieniądze. Ale odpowiedzi na to pytanie nie ma.
– Komunikat potwierdza po raz kolejny nasze obawy, że nie możemy wydać tych pieniędzy skutecznie. Możemy za nie zakupić jedynie książki, które nie są przydatne w naszej pracy – mówi Małgorzata Chowaniec, wicedyrektorka SOSW w Nowym Targu.
Potwierdza to Monika Lech, dyrektorka podobnej placówki w Świnoujściu. Dodaje, że rozporządzenie dotyczące wyprawki zawiera więcej wad. – Nie jest tam wyjaśniona kwestia dofinansowania dla uczniów upośledzonych, którzy są wychowankami domów dziecka, bądź są już osobami pełnoletnimi – mówi „Rz". Przed miesiącem Monika Lech wysłała w tej sprawie do MEN pytania, na które do dziś nie otrzymała odpowiedzi.
Dyrektorzy SOSW chcą, by MEN zliberalizowało przepisy tak, aby mogli wydać tę wyższą kwotę na zakup dostępnych na rynku podręczników czy pomocy dydaktycznych, które nie figurują na liście podręczników do kształcenia specjalnego, ale są przydatne w ich pracy. Taka propozycja wydaje się uzasadniona w kontekście treści komunikatu ministerstwa, które przyznaje, że nie ma listy podręczników dla uczniów upośledzonych w stopniu umiarkowanym i znacznym, a praca z takimi dziećmi wymaga indywidualnego podejścia.