Od 1 września przyszłego roku gminy będą miały obowiązek zapewnić miejsce w przedszkolu publicznym wszystkim czterolatkom. Obecnie mają ten obowiązek wobec dzieci pięcio- i sześcioletnich. Choć od 2015 roku wszystkie sześciolatki będą uczęszczały już do pierwszej klasy, to jednak nie zwolnią się miejsca dla czterolatków.
Wszystko dlatego, że blisko połowa z nich uczęszcza do zerówek szkolnych, które teraz szkoły zamieniają na pierwsze klasy. Problem polega na tym, że przez reformę obniżającą wiek szkolny w tym i przyszłym roku na miejsce jednego rocznika wychodzącego ze szkół przychodzi półtora rocznika pierwszaków. To mocno obciąża zasoby lokalowe szkół. Dla przykładu w warszawskiej szkole podstawowej nr 342 w ubiegłym roku szkolnym było osiem klas pierwszych, w tym jest ich 16.
Nie jest to zjawisko charakterystyczne tylko dla dużych miast. W Rumi zamiast czterech klas pierwszaków, jak to było w ubiegłym roku, szkoła musiała otworzyć ich siedem. Miejsca dla zerówkowiczów w szkole już zabrakło, dyrekcja musiała przenieść ich do szkolnej przybudówki.
Samorządowcy nie mają wątpliwości, że wielu gminom, szczególnie tym biedniejszym, będzie trudno sprostać ustawowym wymaganiom i zapewnienić miejsca wszystkim czterolatkom w przedszkolu. Ten problem miały po części rozwiązać budżetowe środki, którymi od września 2013 r. rząd zaczął dofinansowywać publiczne przedszkola. Pomijając niski poziom tych środków (ok. 100 zł miesięcznie na jednego przedszkolaka), problem polega na tym, że samorządy otrzymują je jako dotację celową, które mogą przeznaczyć jedynie na wydatki bieżące, czyli np. pensje dla nauczycieli przedszkoli, rachunki za prąd.
– Gmina nie może tych pieniędzy przeznaczyć na cele inwestycyjne, czyli np. adaptację budynku na przedszkole czy rozbudowę już istniejącego. To oznacza, że za te środki samorząd nie może de facto stworzyć nowych miejsc opieki przedszkolnej – mówi „Rz" Marek Olszewski, wiceszef Związku Gmin Wiejskich.