"Rz": Skąd się u Pana wziął pomysł na taki rower miejski? Czym różni się od zwykłego, tradycyjnego roweru?
Historia zaczęła się, gdy studiowałem na University College w Londynie. Moim zadaniem w pracy magisterskiej było znalezienie problemu wartego rozwiązania w sposób technologicznie zaawansowany. Założeniem było wymyślenie takiego rozwiązania i sprawdzenie, czy ludzie chcieliby z niego korzystać, ewentualnie zamówić prototyp. Podczas mojego pobytu w Londynie, szokiem były dla mnie gigantyczne korki, paraliżujące miasto. Uznałem, że jest to problem, który chciałbym zaatakować i podjąłem próbę. Jeszcze jako grupa studentów zaczęliśmy badać temat i według naszych spostrzeżeń mieszkańcy Londynu przemieszczali się po centrum miasta metrem, transportem publicznym lub samochodem. Natomiast korki są tak gigantyczne, że wiele osób musi zrezygnować z samochodu, bo przejechanie kilometra zajmuje ponad godzinę. Metrem ludzie nie chcą jeździć, bo brzydko pachnie i jest niebezpiecznie, a trzecia opcja to jest transport miejski naziemny, typu autobusy czy tramwaje, a to również wiąże się z korkami. Doszliśmy do wniosku, że jedynym sposobem na rozwiązanie tych wszystkich problemów jest rower. Także wniosek jest bardzo prosty, natomiast problem tkwił w postrzeganiu problemów przez użytkowników. Nie jest sztuką stworzyć rower i adresować go do ludzi, którzy już jeżdżą na rowerze, tylko trudno jest udowodnić ludziom, którzy nie jeżdżą na rowerze, że może on być rozwiązaniem. I tak właśnie powstał JIVR - bezłańcuchowy, składany, elektryczny smart bike.