Odstąpienie od pracy i strajk jest dobrym sposobem walki o wyższe pensje – uważa ponad 66 proc. Polaków. Chyba że chodzi o nauczycieli. Społeczeństwo ma im wyraźnie za złe, że odeszli od tablic. 18-dniowy strajk nauczycieli przyniósł profity głównie partii rządzącej – wynika z sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” przeprowadzonego w 26–27 kwietnia, czyli wtedy, gdy zdecydowano o zawieszeniu strajku.
Zawód nauczyciela postrzega się w dwojaki sposób. Z jednej strony uważa się, że ci, którzy pomagają dzieciom rozwijać skrzydła, zajmują szczególne miejsce w społeczeństwie. Od nich wymaga się więcej – misji, poświęcenia, zaangażowania. Z drugiej jednak strony, nauczyciele nie cieszą się zbytnim poważaniem – ma się ich za obiboków i leni, którzy nie mogą narzekać na zarobki, bo mają wolne w wakacje.
Nauczyciele też uważają, że skoro wykonują tak szczególny, odpowiedzialny zawód, powinni być traktowani i wynagradzani lepiej. Dlatego przystąpili do strajku.
Z sondażu IBRiS wynika, że zaledwie 21,3 proc. ankietowanych uważa, że na sporze tym zyskali nauczyciele, a blisko 60 proc. jest przekonanych, że stracili.
Jednak najwięcej ucierpieli na tym uczniowie (uważa tak 65,4 proc. ankietowanych) oraz ich rodzice (tego zdania jest 55,7 proc. respondentów). Wynik ten pokazuje to, czego starał się nie dostrzegać rząd – że problemem nie było przeprowadzenie egzaminów, ale to, że przez ten okres co najmniej 2 mln dzieci nie chodziło do szkoły mimo zagwarantowanego w konstytucji prawa do nauki. Rodzice zaczynają dostrzegać, że państwo nie było w stanie zapewnić dzieciom dostępu do edukacji. I dlatego teraz się szykują, by za edukacyjny chaos domagać się na drodze sądowej odszkodowania. Jeśli rodzice ten spór wygrają, budżet państwa będzie musiał ponieść ogromne wydatki.