Nauczyciele obawiają się, że w 2020 r. czeka ich podwyżka pensum i zwolnienia. Wszystko po to, by wygospodarować pieniądze na zapowiedziane od września 6-proc. podwyżki dla pracowników szkół.
W bieżącym roku wynagrodzenia pedagogów mają pójść w górę raz – od nowego roku szkolnego. Nie do końca jednak wiadomo, skąd wezmą się na nie pieniądze, bo do niedawna w projekcie budżetu nie zarezerwowano na ten cel ani grosza. Dopiero podczas debaty budżetowej w ubiegłym tygodniu zgłoszono autopoprawkę zwiększającą subwencję oświatową o ponad 104 mln zł.
Przeczytaj także: Legislacyjna kampania ZNP. Złoży dwa projekty ustaw
Sęk jednak w tym, że – jak wspólnie policzył Związek Nauczycielstwa Polskiego i Klub Lewicy – w rzeczywistości na podwyżki te potrzeba będzie 774 mln zł. Skąd więc będą pozostałe pieniądze?
W uzasadnieniu do autopoprawki znalazła się informacja, że dodatkowym źródłem finansowania rosnących wynagrodzeń będą oszczędności „wynikające z różnicy między prognozowaną liczbą etatów a danymi rzeczywistymi wynikającymi z systemu informacji oświatowej"