Do Komitetu Stałego Rady Ministrów trafił w zeszłym tygodniu projekt nowelizacji ustawy – Prawo zamówień publicznych. UZP proponuje w nim podniesienie progu, od którego instytucje zobowiązane są do prowadzenia przetargów – z 14 tys. do 20 tys. euro.
Ministerstwo Nauki zgłosiło postulat, aby dla badań naukowych i prac rozwojowych ten próg został podniesiony nawet do 200 tys. euro. Jest to górna granica stosowana w krajach Unii Europejskiej. Zdaniem ekspertów to właśnie bardzo restrykcyjne przepisy dotyczące zamówień publicznych duszą polską naukę i wpływają na to, że Polska zalicza się do najmniej innowacyjnych państw w strukturze UE.
Najlepsi nie dbają tak bardzo o przetargi
O tym, jak zmienić te niekorzystne statystyki, dyskutowali eksperci zaproszeni do Pałacu Prezydenckiego. Seminarium poświęcone było współpracy uczelni z biznesem w obszarze badań naukowych. Szczególne uznanie zdobyło wystąpienie dr Iwony Cymerman z Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie, która wskazała ścisłą zależność pomiędzy innowacyjnością a kwotą, od której nauka musi sięgać po procedury przetargowe.
Jak się okazuje, Szwedzi czy Niemcy – europejscy liderzy w kwestii nowoczesnych rozwiązań – windują te progi do kwot przekraczających 200 tys. euro. Polska, w której próg wynosi 14 tys. euro, jest w ostatniej grupie tzw. skromnych innowatorów. W tym zestawieniu wyprzedzamy jedynie Łotwę, Rumunię oraz Bułgarię. Zdecydowanie lepsi od nas są Czesi czy Słowacy, którzy dla swojej nauki postawili wyższe niż w Polsce progi przetargowe, odpowiednio 70 tys. euro i 30 tys. euro.
– Konieczność prowadzenia zbiurokratyzowanych procedur przetargowych eliminuje polskich naukowców z globalnego rynku, bo kiedy my czekamy na rozstrzygnięcia, konkurencja pracuje – przekonywała dr Cymerman, podkreślając, że koszty związane z obsługą przetargów w sektorze nauki sięgają rocznie 200 mln zł, czyli 2 proc. nakładów na naukę w Polsce.