Mirosław Handke, minister edukacji narodowej w rządzie Jerzego Buzka, wprowadzając w 1999 roku reformę oświaty, stwierdził: nauczyciele udają, że pracują, a państwo udaje, że im płaci. Po kilkunastu latach od tej wypowiedzi można stwierdzić, że wiele się nie zmieniło, jeśli chodzi o pierwszą jej część. Polski nauczyciel ma najniższy wymiar pracy dydaktycznej na świecie, po 10 latach zatrudnienia jest w praktyce nie do zwolnienia. Z drugiej strony trudno docenić ponadprzeciętną aktywność wyróżniających się pedagogów.
Jeżeli jednak przyjrzymy się zestawieniom dotyczącym płac, okazuje się, że nie są one już tak niskie jak przed laty. Po kilku latach podwyżek, jakie zafundował pedagogom premier Donald Tusk, ich zarobki zdecydowanie wyróżniają się na tle średniej krajowej.
Nikt nie kwestionuje tego, że praca nauczyciela powinna być dobrze opłacana. Problem polega na tym, że szef rządu, rozdając pieniądze, zapomniał o reformie, która podniosłaby jakość ich pracy. O to dopominają się samorządy, które dźwigają ciężar podwyżek. – Celem zmian, jakie proponujemy w Karcie, jest m.in. uelastycznienie wynagradzania nauczycieli, tak by dyrektor szkoły mógł docenić tych wyróżniających się – mówi Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich.
Trochę statystyki. W I kwartale 2012 r. średnia pensja wynosiła 3473,9 zł. Jak na tym tle wyglądają nauczyciele? Ich pensje zależą od tzw. stopnia awansu zawodowego. Są cztery: nauczyciel stażysta, kontraktowy, mianowany, dyplomowany. Obecnie zarabiają oni odpowiednio: 2717 zł, 3016 zł, 3913 zł oraz 5 000 zł.
W tym miejscu należy podkreślić, że odsetek nauczycieli posiadających najwyższy stopień awansu zawodowego wynosi już 49 proc., a mianowanych kolejne 27 proc. Zdecydowana większość pedagogów (prawie 80 proc.) otrzymuje więc co miesiąc blisko 4 tys. lub 5 tys. zł.