Oświata bez Karty nauczyciela

Gmina Hanna przekazała wszystkie szkoły w ręce stowarzyszeń, dzięki temu nie musiała ich zamykać.

Publikacja: 20.12.2013 00:31

Związek Nauczycielstwa Polskiego od kilkunastu dni atakuje resort edukacji za to, że wsparł prawnie i finansowo działania tego samorządu.

To dlatego, że w szkołach, które trafiają w ręce stowarzyszeń czy fundacji, nie obowiązuje Karta nauczyciela. Dzięki temu koszty ich pracy są niższe. To rozwiązanie pomogło Hannie w woj. lubelskim utrzymać dotychczasową sieć szkół i uniknąć zwolnień nauczycieli.

– Rozumiem, że ZNP ma obowiązek reprezentować interesy nauczycieli, ale priorytetem działań Ministerstwa Edukacji jest  ratowanie małych szkół i nauczycielskich etatów. Niekiedy nie da się tego zgrać z przywilejami Karty – komentuje dla „Rz" Joanna Kluzik-Rostkowska, szefowa MEN.

Rz: Hanna to pierwsza w Polsce gmina, która przekazała wszystkie szkoły w ręce stowarzyszeń i fundacji.

Grażyna Kowalik, wójt gminy Hanna

: W tej formule działa u nas pięć szkół podstawowych i jedno gimnazjum. Dzięki temu przekształceniu uniknęłam konieczności zamknięcia niektórych z nich.

Dlaczego zdecydowała się pani na takie działania?

Gdy w 2006 r. zostałam wójtem, przeanalizowałam budżet. Okazało się, że subwencja oświatowa pokrywa jedynie połowę kosztów, jakie generuje edukacja. Drugą łożyliśmy z własnej kasy. Budżetowe środki nie pokrywały nawet nauczycielskich pensji. W 2007 r. postanowiłam przeprowadzić reformę naszego systemu edukacji i uwolnić ją od przepisów Karty nauczyciela. Zaczęliśmy w 2008 r.

Mieszkańcy się nie buntowali?

Obawiali się, że chcę im te szkoły zamknąć. Odbyło się referendum,w którym chciano odwołać mnie ze stanowiska, ale z powodu niskiej frekwencji było nieważne.

Trzy lata później ci sami mieszkańcy już w pierwszej turze wybrali panią wójtem ponownie. Reforma się powiodła?

Uwalniając szkoły z reżimu Karty nauczyciela, gmina poczyniła oszczędności, które mogłam przeznaczyć na rozwój systemu edukacji. Dziś przy każdej szkole podstawowej działa punkt przedszkolny. Miejsca w nich są darmowe. 85 proc. dzieci w wieku 3–5 lat z terenu mojej, podkreślam wiejskiej, gminy, jest objęta edukacją przedszkolną. To o wiele wyższy odsetek od tego, jaki planuje osiągnąć Ministerstwo Edukacji w swojej wieloletniej strategii. Kupiliśmy autobus, którym dowozimy niepełnosprawne dzieci do specjalnej szkoły we Włodawie. Jestem w stanie na tyle dofinansować szkolną stołówkę, że uczeń za obiad płaci tylko trzy złote.

Jak działają przekształcone szkoły?

Widać, że prowadzące je podmioty za wszelką cenę walczą o klienta, czyli ucznia, bo to za nim idą pieniądze. Poszerzyła się oferta zajęć pozalekcyjnych, pojawiły się nowe pomoce dydaktyczne i wyposażenie. Zapewne też dzięki temu, że organizacjom pozarządowym łatwiej pozyskiwać dodatkowe środki. Szkoły pełnią też rolę placówek kulturalnych, niekiedy także w soboty i święta. Okazuje się, że opłaca się prowadzić szkołę liczącą zaledwie 13 uczniów. W innych szkołach średnia liczebność klas to około 10 uczniów, ale są takie, do których uczęszcza dwoje czy troje dzieci, i się bilansują. To są rewelacyjne warunki do nauczania.

A jak wyniki?

Bywa, że mamy najlepsze w powiecie. Jesteśmy zdecydowanie powyżej średniej wojewódzkiej.

Co na to nauczyciele?

Sama jestem nauczycielką. Zanim zostałam wójtem byłam dyrektorem szkoły. Alternatywą dla moich działań była likwidacja czterech szkół i pozostawienie jednej, która funkcjonowałaby na zasadach Karty nauczyciela. Pracę straciłoby wtedy 80 proc. pedagogów, a wielu uczniów szkołę na swoim terenie. Zapytałam ich, jak to możliwe, by wraz ze zmniejszającą się liczbą uczniów, a co za tym idzie mniejszą subwencją oświatową, mają wzrastać ich płace. Skąd mam brać środki na wypłatę trzynastek czy czternastek, jak określa się jednorazowe dodatki uzupełniające. Efekt jest taki, że 80 proc. nauczycieli nadal pracuje w przekształconych szkołach.

Pani działania coraz ostrzej krytykowane są przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Pokazała pani, że gmina może prowadzić szkoły publiczne, w których nie obowiązuje Karta. ZNP twierdzi, że jest to niezgodne z prawem.

To nie Sławomir Broniarz decyduje w tym kraju o tym, co jest zgodne z prawem, a co nie. Zrobił to Naczelny Sąd Administracyjny, który nie dopatrzył się w mojej reformie nieprawidłowości. Zwracam uwagę, że ZNP, prowadząc walkę z nami, bazuje na wyrokach NSA z 2006 r., czyli z okresu, kiedy prawo nie zezwalało na przekazywanie szkół. Uważam, że niesprawiedliwa jest sytuacja, w której gmina może przekazywać w ręce stowarzyszenia czy fundacji szkołę, do której uczęszcza maksymalnie 70 uczniów. Ten przepis powinien dotyczyć jedynie gmin wiejskich od 5 tys. mieszkańców. Moim zdaniem duże ośrodki powinny móc robić to samo ze szkołami, w których liczba uczniów nie przekracza 200.

— rozmawiał Artur Grabek

Związek Nauczycielstwa Polskiego od kilkunastu dni atakuje resort edukacji za to, że wsparł prawnie i finansowo działania tego samorządu.

To dlatego, że w szkołach, które trafiają w ręce stowarzyszeń czy fundacji, nie obowiązuje Karta nauczyciela. Dzięki temu koszty ich pracy są niższe. To rozwiązanie pomogło Hannie w woj. lubelskim utrzymać dotychczasową sieć szkół i uniknąć zwolnień nauczycieli.

Pozostało 92% artykułu
Edukacja
Podcast „Szkoła na nowo”: Skibidi, sigma - czyli w jaki sposób młodzi tworzą swój język?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Edukacja
MEN zmienia przepisy o frekwencji w szkole. Uczeń nie pojedzie na wakacje we wrześniu
Edukacja
Rusza nowy podcast "Rz" poświęcony edukacji
Edukacja
Marcin Smolik odwołany ze stanowiska szefa CKE
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Edukacja
Ćwiek-Świdecka: czy wyniki Szkoły w Chmurze na pewno są takie złe?