Ponad połowa nauczycieli źle ocenia reformę edukacji, która ma wejść w życie do szkół ponadgimnazjalnych jesienią – wynika z badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Łódzki na zlecenie wydawnictwa Klett, do których dotarła "Rz". Blisko 43 proc. spośród ponad 1000 spytanych pedagogów stwierdziło, że większość wprowadzanych zmian jest niepotrzebna, kolejnych 8 proc. wskazało, że niepotrzebne są wszystkie. Przeciwnego zdania było ok. 35 proc. ankietowanych.
– Każde środowisko protestuje, kiedy burzy się porządek, do którego się przyzwyczaiło. Nauczyciele obawiają się utraty pracy. Obawa jest tym silniejsza, że szkoły odczuwają już wyraźnie niż demograficzny – komentuje Edmund Wittbrodt, były szef MEN, dziś senator PO.
Rzeczywiście sondaż pokazuje, że nauczyciele boją się redukcji etatów, ale też obniżenia jakości uczenia. Według nowych zasad nauka przedmiotów rozpoczętych w gimnazjum będzie kontynuowana tylko w pierwszej klasie liceum.
– Zdaniem nauczycieli to za krótko, by rzetelnie przekazać uczniom wiedzę. Do liceów trafią bowiem uczniowie z różnych gimnazjów, a więc z różnym zasobem wiedzy, którą trzeba będzie wyrównać – tłumaczy Robert Kuc z wydawnictwa Klett.
Kolejny problem dotyczy ilości godzin dydaktycznych. Na poziomie ogólnym, a więc tym obowiązkowym dla wszystkich uczniów, będzie mniej o 90 godzin historii i 120 godzin przedmiotów ścisłych, takich jak chemia, fizyka czy biologia.