Przemysł farmaceutyczny napędzają badania naukowe, ale żeby odkrycia mogły przekształcić się w realne terapie dla pacjentów, potrzebna jest silniejsza współpraca i głębsze porozumienie między światem nauki a biznesem.

– Z perspektywy uczelni medycznej obserwuję od lat potrzebę wzmocnienia pomostu między światem badań naukowych a przemysłem farmaceutycznym – mówi prof. dr hab. Magdalena Prokopowicz, dziekan Wydziału Farmacji Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Jak dodaje, polskie uczelnie, w tym Wydział Farmaceutyczny GUMed, prowadzą zaawansowane badania podstawowe na światowym poziomie. Z drugiej strony krajowy przemysł farmaceutyczny dysponuje nowoczesnym zapleczem technologicznym i doświadczoną kadrą. Jednak transfer wiedzy między tymi dwoma środowiskami wciąż napotyka na istotne bariery.

Jakość badań to nie wszystko

– Przemysł farmaceutyczny w Polsce jest coraz bardziej innowacyjny, co widać choćby po rosnącej liczbie doktoratów wdrożeniowych. Jednak konieczne jest strategiczne, systemowe podejście, oparte nie tylko na indywidualnych projektach, ale także na tworzeniu wspólnych centrów badawczo-rozwojowych, wyspecjalizowanych grup roboczych czy struktur typu core facility (centrów laboratoryjnych – red.), dedykowanych badaniom aplikacyjnym i wdrożeniowym – mówi prof. Prokopowicz. Inne ograniczenie, na jakie wskazuje, to niewystarczające środki przeznaczane na badania translacyjne, które stanowią krytyczny etap pomiędzy odkryciem naukowym a jego praktycznym zastosowaniem.

Dziekan Wydziału Farmacji GUMed podkreśla też, że problem nie leży w jakości kapitału ludzkiego, ale w otoczeniu instytucjonalnym. To, że firmy farmaceutyczne z siedzibą w Polsce realizują części badań klinicznych poza granicami kraju, nie wynika z braku kompetencji polskich naukowców czy klinicystów, lecz z uwarunkowań systemowych. Kluczowymi barierami są przedłużające się procedury regulacyjne – często zróżnicowane w zależności od ośrodka – oraz niedostateczna infrastruktura badawcza w niektórych obszarach terapeutycznych. Tymczasem potencjał merytoryczny polskich zespołów jest niezaprzeczalny. – Nasi naukowcy i lekarze pracują zgodnie z najwyższymi światowymi standardami metodologicznymi, co potwierdza ich aktywny udział w międzynarodowych konsorcjach badawczych oraz zaangażowanie w rozwój nowoczesnych akademickich szpitali klinicznych, często uznawanych za jedne z najnowocześniejszych w Europie – wskazuje dziekan Wydziału Farmacji GUMed.

Czytaj więcej

Budowanie technologicznych hubów to proces na dekady

Polski przemysł farmaceutyczny jest coraz bardziej innowacyjny, co widać po rosnącej liczbie doktoratów wdrożeniowych

Prof. dr hab. Andrzej Dziembowski z Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie, współautor pierwszej w XXI wieku publikacji polskich naukowców z nauk o życiu w czasopiśmie „Nature”, zauważa, że Polska w 1989 roku była krajem o bardzo ograniczonym potencjale badawczym. – Od tego czasu rozwijamy jakość badań naukowych; ich poziom rośnie w wielu miejscach w kraju. Oczywiście łatwiej jest to osiągnąć w większych ośrodkach, ale faktem jest, że jednostki naukowe rozwijają się dynamicznie, a Polska zyskuje coraz większy potencjał badawczy – ocenia. 

Jakość badań cały czas rośnie, ale wyzwania pojawiają się na każdym etapie. Zdaniem prof. Dziembowskiego wynikają one z faktu, że liczba naprawdę wartościowych wyników badań, które można wdrażać, nadal jest ograniczona. – Brakuje ekspertów zajmujących się waloryzacją czy oceną jakości badań. Na uniwersytetach i w instytucjach naukowych funkcjonują biura transferu technologii, których zadaniem jest wspierać proces wdrażania i one także potrzebują dostępu do wyników badań o odpowiedniej jakości, aby skutecznie działać – mówi.

Trzeba też umieć dostrzegać potencjał aplikacyjny – dodaje naukowiec. Rzecznicy patentowi muszą mieć dostęp do wysokiej jakości wyników badań, by mogły z nich powstawać wartościowe patenty. Konieczna jest również większa liczba inwestorów, czyli funduszy gotowych finansować najwcześniejsze etapy rozwoju projektów aplikacyjnych. Nie ma ich, bo i badań o najwyższej jakości jest stosunkowo mało.

– Są miejsca na świecie, gdzie dostępność kapitału przewyższa liczbę dobrych pomysłów. Kiedy pierwsze leki oparte na mRNA pojawiły się w Stanach Zjednoczonych, inwestorzy chętnie wspierali badania. Tam zakładanie start-upów i pozyskiwanie finansowania są stosunkowo łatwe. U nas wciąż jest to trudne, choć możliwe. Niektórym się udaje. Są prywatni inwestorzy, istnieją fundusze inwestycyjne, które podejmują ryzyko, ale nie jest to proces powszechny – zauważa prof. Dziembowski.

Za pozytywne zjawisko uznaje natomiast fakt, że w Polsce coraz częściej powstają start-upy, mimo że zmagają się z problemami kadrowymi. Rośnie liczba wykształconych specjalistów, którzy potrafią przeprowadzić udane wdrożenia i chcą pracować w firmach. – Obserwujemy też ciekawą transformację: wielu absolwentów szkół wyższych i doktorantów chce pracować w firmach farmaceutycznych, ale do tego potrzebny jest rynek, który im tę pracę zaoferuje – podkreśla.

Trendy naukowe w farmakologii

Żeby lepiej wytłumaczyć związki między światem nauki i biznesu, prof. Andrzej Dziembowski odwołuje się do trendów, jakie obserwuje w badaniach i na rynku. – Jeśli spojrzymy na liczbę produkowanych leków, to niemal 100 proc. to wciąż małe cząsteczki. Natomiast patrząc na przychody firm farmaceutycznych, zobaczymy, że ok. 50 proc. pochodzi już z leków biologicznych. Rozwój farmacji w tym kierunku jest więc bardzo istotny – mówi naukowiec.

Jak wyjaśnia, tradycyjna farmakologia opiera się na małych cząsteczkach, które najczęściej oddziałują z określonymi białkami w organizmie; przykładem takich leków są np. aspiryna i większość antybiotyków. Są to związki chemiczne syntezowane w sposób ściśle chemiczny, czasami pochodzące z natury, ale potem poddawane dalszemu przetworzeniu. Jeszcze do niedawna dominowały one w farmakoterapii. Jednak od wielu lat na rynku rozwijają się również wspominane leki o pochodzeniu biologicznym. Przykładem są hormony, takie jak insulina czy wiele przeciwciał, w tym te stosowane  w immunoterapii nowotworów, m.in. inhibitory punktów kontrolnych. Do leków biologicznych należą także zmodyfikowane peptydy. Tu przykładem jest popularny lek stosowany początkowo w leczeniu cukrzycy, a obecnie również w terapii otyłości. Wszystkie te leki mają biologiczne podstawy w tym sensie, że wynikają z głębszego zrozumienia procesów biologicznych, a nie tylko z oddziaływania małych cząsteczek z określonym białkiem w celu osiągnięcia efektu terapeutycznego.

Ostatnio nastąpiła kolejna transformacja rynku. – Oprócz białek i klasycznych leków biologicznych zaczęto także wprowadzać leki mRNA. Obecnie na świecie istnieją tylko dwa zarejestrowane – szczepionki przeciw Covid-19. Tymczasem tysiące naukowców na całym świecie intensywnie pracuje nad stworzeniem nowych, lepszych leków mRNA. Jako biolodzy zajmujący się RNA i mRNA wierzymy, że leki mRNA będą wykorzystywane w wielu innych terapiach. To duża zmiana na rynku – mówi prof. Dziembowski.

Czytaj więcej

AI: jak rozwijać w Polsce nowatorskie technologie?

– Niestety, akademia nie nadąża za tempem tej transformacji – dodaje. To problem nie tylko w Polsce. Na całym świecie edukacja w zakresie leków mRNA dopiero się rozwija. Globalnie brakuje specjalistów posiadających odpowiednią wiedzę, którzy mogliby uczestniczyć w badaniach i rozwoju takich leków. Dlatego Wydział Medyczny Uniwersytetu Warszawskiego oraz Międzynarodowy Instytut Biologii Molekularnej i Komórkowej otwierają nowy kierunek studiów magisterskich – Biological Therapeutics. – Będzie on obejmował zarówno tematykę leków mRNA, jak i białkowych, z naciskiem jednak na mRNA, ponieważ właśnie w tym obszarze mamy najlepszych ekspertów o światowej renomie. Mamy nadzieję, że ten kierunek studiów pozytywnie wpłynie na rozwój badań zarówno w akademii, jak i w firmach farmaceutycznych – mówi prof. Dziembowski.

W poszukiwaniu wspólnego języka

Na meandry współpracy nauki i biznesu zwraca uwagę Wiktor Janicki, prezes AstraZeneca Pharma Poland. – Z jednej strony chodzi o to, żeby firmy farmaceutyczne lepiej rozumiały sposób, w jaki naukowcy opisują swoje wynalazki, i potrafiły dostrzec, na czym te wynalazki tak naprawdę polegają, zwłaszcza że często są one przedstawiane językiem nieoczywistym czy nieintuicyjnym dla biznesu. Z drugiej strony, ważne jest, żeby sami naukowcy nauczyli się mówić językiem branży – wskazuje menedżer.

Jak dodaje, szczególnie w Polsce powinniśmy też przełamać pewne negatywne skojarzenia związane ze współpracą z sektorem komercyjnym. Chodzi o przeświadczenie, że jest w niej coś niewłaściwego czy wręcz „brudnego”. – Mam wrażenie, że wciąż pokutuje u nas przekonanie, że „wysoka” nauka to wyłącznie głębokie teoretyzowanie, natomiast prace wdrożeniowe są traktowane jako nauka drugiej kategorii – mówi Janicki.

Jego zdaniem Polska nauka potrzebuje kilku przełomów, żeby rzeczywiście zaczęła być rozpoznawalna za granicą. – Już dziś mamy bardzo ciekawe wynalazki, które jednak bardzo trudno wypromować poza Polską, ponieważ natychmiast pojawia się pytanie: „Jaki jest impact factor (cytowania artykułów naukowych – red.) publikacji tego naukowca i co już realnie wdrożył?”. Centrale firm farmaceutycznych są zarzucane tysiącami projektów. A jeśli mamy do czynienia z projektami, które są podobne – załóżmy, że ktoś pracuje nad jakimś szlakiem komórkowym, który ma zablokować rozwój nowotworu – to prawdopodobnie w tym samym czasie na świecie dziesięć różnych zespołów pracuje dokładnie nad tym samym pomysłem – zauważa Janicki.

Jak dodaje, znaleźliśmy się w swoistej kwadraturze koła – z jednej strony trudno wypromować jakiś polski wynalazek za granicą, bo autor nie ma publikacji ani znanych osiągnięć, a z drugiej – nie może mieć tych znanych osiągnięć, skoro nie jesteśmy w stanie wypromować jego pierwszego wynalazku. Zawsze musi pojawić się moment przełomu, a to, czy do niego dojdzie, w dużej mierze zależy od tego, jak dobrze projekt zostanie przedstawiony pod względem marketingowym.

Równie istotna jest nieustępliwość w dążeniu do celu i niepoddawanie się po pierwszych próbach. – Fantastyczne w tym, jak pracują amerykańscy naukowcy, jest to, że oni nie boją się porażek. Zakładają szereg start-upów związanych ze swoimi wynalazkami – większość z nich upada, ale oni tworzą kolejne firmy i kolejne innowacje. W Polsce panuje duży lęk przed porażką. Staramy się wypracować to jedno, najlepsze, najdoskonalsze dzieło, które odniesie spektakularny sukces. Tymczasem sukces nie działa w ten sposób – jest on zazwyczaj poprzedzony szeregiem wcześniejszych niepowodzeń – wskazuje szef AstraZeneca Pharma Poland.

Czytaj więcej

Warto wyciągać dłoń do młodych firm

Innowatorzy wbrew systemowi

– Potencjał polskich naukowców w zakresie innowacji zdrowotnych pozostaje zablokowany przez systemowe bariery – uważa Jakub Jasiczak, przewodniczący Porozumienia Spółek Celowych, menedżer ds. komercjalizacji w Instytucie Genetyki Człowieka PAN. Jasiczak reprezentuje środowisko transferu technologii, w którym działa ponad 130 akademickich centrów transferu technologii oraz spółek celowych uczelni i instytutów. – W naszej pracy nie ograniczamy się jedynie do sprzedaży tego, co naukowcy zrealizowali w ramach grantów, np. z Agencji Badań Medycznych czy Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Gdybyśmy biernie czekali na to, aż naukowcy przyniosą nam wynik badań gotowy do komercjalizacji, a my zajmiemy się wyłącznie jego sprzedażą, to moglibyśmy się nie doczekać, ponieważ – prawdę mówiąc – podaż atrakcyjnych dla rynku, innowacyjnych rozwiązań z nauki jest mocno ograniczona – ocenia.

Zdaniem Jasiczaka polscy naukowcy potrafią być innowatorami, ale działają wtedy wbrew systemowi. Osoby, które prowadzą działalność innowacyjną, czyli realizują badania naukowe z zamiarem ich uproduktowienia – niezależnie od tego, czy odbywa się to poprzez licencjonowanie technologii, czy przez zakładanie spółek spin-off (spółek wydzielonych z instytutów i uczelni, które mają rozwijać technologie, oferować produkty i usługi) – robią to wbrew systemowi nauki w Polsce. – Ten system w żaden sposób ich do tego nie zachęca, nie motywuje i nie nagradza za podjęty wysiłek. Kiedy jako jednostki transferu technologii zwracamy się do naukowców i próbujemy ich zaangażować w realizację badań o charakterze aplikacyjnym, które będą odpowiadać na problem rynkowy, często w odpowiedzi słyszymy: „To jest bardzo ciekawe, ale nie tego oczekują od nas nasi przełożeni” – opowiada ekspert.

Naukowcy mają obowiązki związane z publikowaniem i gromadzeniem punktów, są mocno obciążeni raportowaniem i inną działalnością organizacyjną. Jeśli pracują na uczelniach, do ich obowiązków dochodzi dydaktyka – jedynie ok. 3 proc. pracowników naukowych na uczelni zatrudnionych jest wyłącznie na etatach badawczych. To oznacza, że pozostali równolegle prowadzą zajęcia dydaktyczne.

– Obowiązujący system oceny dorobku naukowego promuje przede wszystkim publikacje naukowe, marginalizując znaczenie patentów, wdrożeń czy projektów komercyjnych. To z kolei zniechęca naukowców do podejmowania tematów o potencjale aplikacyjnym, mimo że właśnie te badania mogą realnie przełożyć się na innowacyjność gospodarki i rozwój nowych terapii – przyznaje prof. Magdalena Prokopowicz.

Dlatego tak istotna jest zapowiadana zmiana w systemie ewaluacji nauki. – Potrzebny jest wyraźny sygnał ze strony państwa, że oczekuje się od naukowców podejmowania ważnych wyzwań społeczno-gospodarczych i wdrażania wyników badań w praktyce, nie tylko zliczania punktów i publikacji. Dziś takiego sygnału brakuje – podkreśla Jasiczak.

Weryfikacja pomysłów z rynkiem

Nie jest jednak tak, że naukowcy zawsze wiedzą najlepiej, czym powinni się zająć. – Są ambitni i prowadzą ciekawe badania, ale zbyt rzadko konsultują swoje pomysły z rynkiem – mówi Jasiczak. Często zaczynają pisać wnioski grantowe sami, od wizji po zakładane rezultaty, nie korzystając z dostępnej pomocy. A to duży błąd, bo istnieją kadry wsparcia, których zadaniem jest właśnie weryfikowanie pomysłów już na etapie koncepcji. – Sprytny naukowiec zgłasza się do spółki celowej czy centrum transferu technologii i mówi: „Sprawdźcie proszę, co rynek powie o moim pomyśle”. To pozwala już na wczesnym etapie dostosować badania do realnych potrzeb i to niekoniecznie tylko tych komercyjnych. Chodzi też o skuteczność i użyteczność przyszłych innowacji opartych na badaniach naukowych – wskazuje ekspert.

Nie mamy też spójnej polityki naukowej państwa. Polska nie określiła jasno, które obszary badań są priorytetowe z punktu widzenia kraju. – Gdyby ktoś zapytał mnie dzisiaj, na co Polska stawia w dziedzinie nauk o życiu i innowacji w ochronie zdrowia, odpowiedź brzmiałaby: „na wszystko i na nic”. Decyzje podejmowane są przez poszczególne zespoły, a nie w oparciu o ogólną strategię państwa – punktuje przewodniczący Porozumienia Spółek Celowych.

W Polsce nie buduje się też systemowo mostów, które są potrzebne, żeby z sukcesem komercjalizować opracowane przez naukowców innowacje. – Jako środowisko transferu technologii próbujemy te mosty budować oddolnie, choć powinno to być w dużej części zadanie państwa. Przykładowo, tworzymy połączenia między naukowcami prowadzącymi badania podstawowe (np. w Polskiej Akademii Nauk czy na uczelniach) a lekarzami w szpitalach, bo bez perspektywy klinicznej innowacja nie ma szans trafić do systemu ochrony zdrowia – mówi Jasiczak.

Inny typ mostu dotyczy relacji z dużymi firmami z sektora farmaceutycznego i medtech. – Tworzymy warunki do współpracy między naukowcami a korporacjami, ale nie na zasadzie, że firma zamawia coś gotowego, a uczelnia to dostarcza. Chodzi o budowanie zespołów mieszanych, złożonych z badaczy korporacyjnych działów B+R i ze świata nauki, w których kompetencje są dzielone – wyjaśnia.

Jak dodaje, obecnie firmy farmaceutyczne mają niejednokrotnie wyższe kompetencje badawcze niż polskie uczelnie. Zatrudniają specjalistów z doktoratami, dysponują świetną infrastrukturą i zasobami. – Za chwilę te duże firmy, także polskie, nie będą nas potrzebowały w rozwoju innowacji, bo same zrobią to skutecznie, a my będziemy już tylko dostawcami absolwentów do pracy – zauważa przewodniczący Porozumienia Spółek Celowych.

Żeby polska nauka nadal uczestniczyła w budowaniu innowacji, konieczne jest wsparcie dla budowania mostów nie tylko oddolne, ale też systemowe. Do tego potrzebna jest jednak współpraca między resortami zdrowia, cyfryzacji, nauki i rozwoju. – Niestety, nie jestem tu optymistą. Mimo dobrych intencji nie widzę dziś szans na jedną, spójną strategię innowacji w obszarze zdrowia. Ale to, co robimy oddolnie, to się dzieje i przynosi efekty – podsumowuje Jakub Jasiczak.