Badania i innowacje, nauka i technologia znajdą się w centrum naszej gospodarki – taką deklarację złożyła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen tuż po swojej reelekcji na to stanowisko. Dziś wszystko wskazuje na to, że będzie to obszar nowych sporów, tym razem między unijnymi instytucjami.

Przekonamy się zapewne w połowie lipca. Nieoficjalnie wiadomo, że 16 lipca Bruksela przedstawi swój projekt powołania FP10, nowego programu ramowego w obszarze badań i innowacji. Można zakładać, że będzie to część zaplanowanej na ten termin prezentacji wieloletniej perspektywy finansowej UE oraz będącego jej częścią Europejskiego Funduszu Konkurencyjności. I tu pojawia się pierwsze pole sporów: Komisja Europejska widzi FP10 jako część tego funduszu, Parlament Europejski zaś wiosną gremialnie zagłosował za tym, by była to struktura w pełni odrębna. Jednocześnie nadal ma funkcjonować program Horizon Europe, który w ostatnich latach był najważniejszym wehikułem finansowym dla europejskiej nauki.

Szkopuł w tym, że nie chodzi wyłącznie o kompetencyjne przepychanki między instytucjami. Funkcjonowanie wielu odrębnych mechanizmów finansowania – bo poza wymienionymi są przecież jeszcze odrębne, dotyczące sfer tak różnorodnych jak wymiana studencka, albo prace nad nowymi generacjami reaktorów jądrowych – może oznaczać rozproszenie środków i w konsekwencji kłopoty z finansowaniem realnych innowacji. W domyśle bój może toczyć się też o to, czy angażować fundusze w odkrycia naukowe, które mogą (choć nie muszą) być przełomem dla nauki, ale bez praktycznego zastosowania, czy raczej w modyfikowanie i przenoszenie na europejski grunt już istniejących technologii, mających stosunkowo proste przełożenie na świat biznesu.

Bez względu na to, jakie decyzje zapadną w sprawie administracyjnego kształtu struktur wsparcia nauki w Europie (a decyzje podejmie podobno osobiście szefowa KE), Unia jako całość długo jeszcze nie będzie globalnym hubem innowacji. Przy czym są w Europie kraje uchodzące za wysoce przyjazne naukowcom i z sukcesem implementujące ich badania do gospodarki – choć najlepsze w tej dziedzinie to przede wszystkim państwa spoza UE (Szwajcaria i Wielka Brytania). W samej Wspólnocie za huby innowacyjności uchodzą zwłaszcza kraje skandynawskie, ale to raczej wyjątki od reguły. A na dodatek, dla finansowania sektora badań i rozwoju (czy badań i innowacji) idą złe czasy.

Czytaj więcej

Które uczelnie zapewniają najlepszy start na rynku pracy?

Potęga ukryta za tabliczką czekolady

„Ironia losu: zasadniczo jest to konserwatywny kraj, w którym zmiana jest czymś podejrzanym. Trzymaj się tego, co znasz najlepiej, mogłoby tu być mottem życiowym większości mieszkańców” – pisze o Szwajcarach Diccon Bewes w książce „Swiss Watching: Inside Europe’s Landlocked Island”. A jednak to Szwajcaria jest najbardziej innowacyjnym krajem świata, sądząc po rankingu Global Innovation Index.

Czekolada, scyzoryki i zegarki – to najprostsze skojarzenia, jakie przychodzą na myśl wraz z nazwą tego kraju. Ale lista produktów i towarów, jakie powstały w tym alpejskim kraju, jest znacznie dłuższa: to tu opracowano celofan i folię aluminiową, szczotki do czyszczenia sedesów i kostkę warzywną, na której gotuje się zupy na całym świecie, tu zmontowano pierwsze elektryczne szczoteczki do zębów i – czym może nie należałoby się chwalić – wyekstrahowano LSD, które stało się jednym z paliw epoki dzieci kwiatów. „Jeśli w sprawach społecznych Szwajcaria rozwija się w tempie wędrującego lodowca, to w obszarze technologii postęp jest znacząco szybki. Nie ma większego imperatywu niż zysk” – kwituje Bewes.

Zauważa też przy tym ważny aspekt mentalności i działalności biznesowej: jeśli świat ma uznanie i zaufanie do szwajcarskich brandów, tak i taką ufność przejawiają Szwajcarzy. Najpopularniejsze marki na rodzimym rynku to przeważnie marki szwajcarskie, w tym wiele kompletnie nieznanych poza krajem – jak Freitag, Kuhn Rikon czy Riposa. „Ale to, że szwajcarskie brandy podbijają świat, jest zasługą nie tyle przemysłowej potęgi, ile technologicznego know-how. Szwajcaria może być mała, ale myśli o badaniach i rozwoju w skali globalnej. Ma 25 noblistów, głównie w obszarach nauk ścisłych i medycyny” – zaznacza w swojej książce Bewes.

Fundamentem systemu jest 12 trzymających wysoki poziom uczelni wyższych i niemal po trzykroć więcej instytutów badawczych, które podtrzymują na co dzień kontakt z pokrewnymi sobie branżami gospodarki. Ta sieć działa bardzo sprawnie i – w dużej mierze – dzięki, nie ukrywajmy, drenażowi mózgów: już ponad dekadę temu cudzoziemcy stanowili ponad połowę pracujących w Szwajcarii badaczy.

Badacz Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii i szef laboratorium AI firmy Microsoft w Zur

Badacz Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii i szef laboratorium AI firmy Microsoft w Zurychu. Szwajcaria dawno temu postawiła na naukę i jej integrację z biznesem

Foto: rp

Warto tu spojrzeć na sektor biotech. Medycyna i nauki przyrodnicze tradycyjnie były mocną stroną szwajcarskiej nauki, a dziś są fundamentem gospodarki opartej na wiedzy. Na obszarze od Berna do Genewa rozwinęła się Dolina Zdrowia – ciągnący się przez siedem kantonów pas około tysiąca spółek z tych obszarów, zatrudniających jakieś 25 tys. osób. To prawdopodobnie odpowiednik 20 procent całego europejskiego rynku bio- i medtech, co oznacza też, że Szwajcaria (w ujęciu per capita) ma jeden z najwyższych – jeśli nie najwyższy – udziałów w badaniach medycznych i przyrodniczych. W 2022 r. szacowano, że w Szwajcarii badania kliniczne przechodziło wówczas mniej więcej 190 nowych molekuł, które mogłyby znaleźć finalne zastosowanie w onkologii, neurologii czy gastrologii.

W naturalny sposób Dolina Zdrowia przyciąga wielkie koncerny farmaceutyczne, medyczne czy biotechnologiczne. Wokół ulokowanych tam firm krążą też fundusze venture capital, zapewniając finansowanie dla obiecujących przedsięwzięć. To samonapędzający się mechanizm, w którym istnienie hubu wiedzy przyciąga fundusze VC, a ich obecność jest zachętą do relokowania do regionu kolejnych firm. Ta konkurencyjność wymusza jasne określanie zastosowań opracowywanych technologii i wynalazków, ale pozwala też liczyć na istotne ułatwienia w funkcjonowaniu: elastyczne struktury kosztów, możliwości szybkiego zwiększenia dostępnych zasobów czy rozbudowy infrastruktury potrzebnej do intensyfikacji badań. Szwajcarzy chcą dokonywać odkryć, ale chcą też, by czemuś one służyły.

Krzemowa dynamika

– W Dolinie Krzemowej Nagroda Nobla to dyplom, który można powiesić na ścianie. A ten milion za Nobla można wpłacić na konto w banku. Ani jedno, ani drugie nie oznacza bowiem innowacyjnego przedsiębiorstwa. A tylko takim zainteresują się tamtejsi inwestorzy – powiedział mi przed laty prof. Piotr Moncarz, profesor Uniwersytetu Stanforda i ekspert inżynierii materiałowej i lądowej, a poza tym – specjalista od wdrażania nowych technologii. – I jeśli ma pan pomysł, jak na swoim odkryciu zarabiać, utrzymać pracowników i rozwijać się, to dobry moment, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy należy wyjść z tym pomysłem na rynek globalny. Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, Dolina Krzemowa jest jednym z najlepszych okien na świat – dodawał.

Amerykańska Dolina Krzemowa (rozumiana szerzej niż zagłębie technologii i kapitału w Kalifornii) mogłaby z powodzeniem uchodzić za symbol komercjalizacji pomysłów wychodzących zarówno ze świata nauki, jak i spoza niego. Symbol ten tworzy niepowtarzalna atmosfera intelektualna, w której centralną rolę gra otwartość i bezceremonialność – ktoś może w pomyśle dostrzec drugie, obiecujące dno, ale równie dobrze może strącić wybitnego specjalistę z piedestału i uznać, że jego projekt do niczego się nie przyda. Tu nie lubi się ryzyka, bo inwestorzy nigdy go nie lubią, ale akceptuje się, że ono istnieje, a projekt może się skończyć niczym – przy czym nawet wtedy przynosi doświadczenie, które też ma swoją wartość. Dolina to koncentracja kapitału i wiedzy o tym, w co warto zainwestować, wskazówki co do dalszego rozwoju firmy czy nieustanny networking. Właśnie dla tego klimatu start-upy wędrują za ocean i ten klimat przysłużył się choćby sukcesowi polskiej Eleven Labs, która stworzyła oparty na AI generator mowy – wycenianej na początku bieżącego roku na ponad 3 mld dolarów.

Historia sukcesu firmy założonej przez Polaków jest zresztą w sporej mierze wyjątkowa, bo Ameryka najbardziej lubi inwestować w te pomysły, które przeszły już chrzest bojowy na lokalnym rynku i potrzebują kapitału, by wypłynąć na szersze wody. Wyjątkiem bywają sytuacje, gdy jakiś obszar staje się wyjątkowo modny: jak swego czasu projekty z obszaru ekonomii współdzielenia, rozwiązania ułatwiające pracę zdalną podczas pandemii Covid-19, czy obecnie pomysły oparte na rozwijaniu sztucznej inteligencji. Na co dzień jednak warto mieć już stosowne patenty oraz plan utrzymania firmy przez rok czy dwa – bo tyle może zająć szukanie inwestorów. Przy czym zarówno rząd federalny USA, jak i władze stanowe oraz poszczególne uniwersytety dysponują funduszami, które pozwalają tych pierwszych kilka kroków zrobić.

To wszystko sprawia, że Stany Zjednoczone są od lat ziemią obiecaną dla start-upowców. Według danych opublikowanych na początku czerwca przez specjalizującą się w zbieraniu danych o rynkach technologicznych firmę Demandsage, w USA działa obecnie 82 038 firm tego typu, znacznie więcej niż w drugich pod tym względem Indiach (17 438). W kilkuletniej perspektywie przetrwa co piąty amerykański start-up, a mniej więcej co setny ma pewną szansę na dochrapanie się statusu jednorożca – czyli wyceny przekraczającej miliard dolarów. I chociaż w USA nie ma tylu przeszkód dla innowacyjnych start-upów, jak w wielu innych miejscach na świecie – braku dostępu do finansowania i mentorów, przeszkód regulacyjnych, braków infrastruktury i know-how dla przedsiębiorczości – to i tak większość tych, którym się nie powiodło, przyznaje z czasem, że rynek po prostu nie był zainteresowany ich produktem.

Medycyna i zdrowie to skrupulatnie pielęgnowany obszar szwajcarskiej nauki, m.in. w tamtejszej Dolin

Medycyna i zdrowie to skrupulatnie pielęgnowany obszar szwajcarskiej nauki, m.in. w tamtejszej Dolinie Zdrowia

Foto: rp

Ale i Dolinę Krzemową czeka w nadchodzących latach wiele wstrząsów. Taki wniosek można przynajmniej wysnuć z faktu, że administracja Donalda Trumpa tnie budżety instytucji naukowych na potęgę. National Science Foundation – instytucja, którą można uznać za motor finansowania badań naukowych za Atlantykiem – straci prawdopodobnie 57 proc. corocznej dotacji z budżetu federalnego (spadek z niespełna 9 do 3,9 mld dol.), National Institutes of Health, odpowiadający za badania w obszarze zdrowia, będzie dysponował budżetem o 40 proc. mniejszym niż rok temu, NASA – o 47 proc. mniejszym. Anulowano finansowanie co najmniej stu programów związanych z rozwojem energetyki odnawialnej, nie wspominając już o badaniach socjologicznych i wojnie, jaką Biały Dom toczy z Uniwersytetem Harvarda. I raczej trudno się spodziewać, że venture capital czy szeroko rozumiany kapitał prywatny przejmą rolę głównego finansującego badania i innowacje. Być może w kolejnych rankingach globalnej innowacyjności zauważymy zatem szybki awans Kanady, która dziś znajduje się poza pierwszą dziesiątką, ale zapewne chętnie przygarnęłaby sporą grupę innowatorów zza południowej granicy.

Casus Izraela

– Ben Gurion uważał, że przyszłość to nauka. Mówił zawsze, że armia nie powinna być na bieżąco z tym, co dzieje się dziś. Powinna być na bieżąco z tym, co wydarzy się jutro – mówił przed laty ówczesny prezydent Izraela Szymon Peres autorom książki „Start-Up Nation. The Story of Israel's Economic Miracle” Danowi Senorowi i Saulowi Singerowi. Według ostatniego polityka wywodzącego się z pokolenia założycieli nowożytnego Izraela dzisiejsza technologiczna potęga kraju wcale nie była mu pisana. – Gdy przyszedłem do ministra finansów, by prosić o pieniądze na uruchomienie branży nuklearnej, powiedział: dobrze, że przychodzisz z tym do mnie, zadbam o to, żebyś nie dostał ani grosza – opowiadał Peres. Ówczesna polityka gospodarcza rządu w Tel Awiwie zakładała, że Izrael ma być wielkim eksporterem tekstyliów.

Izraelski model niewątpliwie jest bezprecedensowy. Państwo, które zrodziło się praktycznie na nieurodzajnym pustkowiu, pozbawionym surowców i wykwalifikowanej siły roboczej, w ciągu siedmiu dekad z okładem przeżyło gospodarczy boom czasu pionierów, „straconą dekadę” – albo i dwie – kiedy wygasł pierwotny entuzjazm, i wreszcie przełom XX i XXI wieku, który upłynął pod znakiem rozkwitu high-tech, a ilość kapitału przyciągniętego przez lokalne firmy przewyższała w ujęciu per capita Amerykę dwukrotnie.

Senor i Singer próbowali w swojej książce odnaleźć źródła tej technologicznej hossy. I choć ich wnioski są niejednoznaczne, to wskazują na – podobną do amerykańskiej – mentalność opartą na indywidualizmie i przedsiębiorczości oraz wspomniane przez Peresa przywiązanie generacji pionierów do postępu, który miała zagwarantować nauka. – Poziom zbiorów w rolnictwie wzrósł w ciągu tych kilkudziesięciu pierwszych lat 17-krotnie – mówił im Peres. – To w 95 proc. zasługa nauki, a jedynie w 5 proc. pracy na roli – dorzucał. Innowacyjność wymuszały surowe warunki, w których rodził się kraj.

Ale olbrzymie znaczenie miała też obronność i życie w ciągłym oblężeniu. Na potrzeby armii przeznaczano w Izraelu zawsze olbrzymią część corocznych budżetów, ale też mało kto zwracał przy tym uwagę, że lwia część pieniędzy była przeznaczana na badania i rozwój technologiczny. Rzecz jasna, w wojskowych instytutach powstawały technologie na potrzeby mundurowych, ale błyskawicznie bywały one adaptowane na potrzeby cywilów. Sprzyjał temu fakt, że opuszczającym owe instytuty i jednostki byłym żołnierzom – jak piszą autorzy „Start-Up Nation” – „wystarczył jeden telefon do ludzi, których poznali w armii, by znaleźć pracę lub uruchomić własne przedsiębiorstwo”.

W ten sposób Tel Awiw szybko obrósł siedzibami mniej lub bardziej rozwiniętych firm technologicznych, funduszy VC oraz instytutów badawczych, które nawiązały bliską współpracę, czemu zresztą służy nieustanny przepływ pracowników pomiędzy poszczególnymi ogniwami tego łańcucha. Stąd też, jak szacuje portal Statista, w 2023 r. w kraju działało 4580 start-upów, z czego w tamtym roku miało się narodzić 600 firm. Przy czym w porównaniu z poprzednim rokiem dane te oznaczają 11-procentowy spadek, co wiąże się ze spowolnieniem inwestycyjnym. Niewykluczone zresztą, że spowolnienie to nadal się pogłębia – przypomnijmy, że przecież w październiku 2023 r., po rajdzie Hamasu na izraelską granicę, wybuchła wyniszczająca wojna w Strefie Gazy, która zapewne skutecznie odstrasza część potencjalnych inwestorów.

Technologie kosmiczne dostarczają rozwiązań, które przyjmują się potem w codziennym życiu

Technologie kosmiczne dostarczają rozwiązań, które przyjmują się potem w codziennym życiu

Foto: rp

Azja szybko dogania czołówkę

735 kilometrów kwadratowych, niewiele więcej od San Francisco – taką powierzchnię ma Singapur. Ale pod względem znaczenia w globalnej gospodarce to azjatyckie państwo-miasto przewyższa wiele krajów: to trzeci pod względem wielkości rynek wymiany walut, trzeci ośrodek rafinacji i handlu ropą, szósty pod względem znaczenia centrum finansowe na świecie i jeden z najważniejszych ośrodków produkcji półprzewodników. A według Globalnego Indeksu Innowacyjności czwarty pod tym względem kraj na Ziemi.

Ta niewielka wyspa wydaje się być laboratorium azjatyckiego modelu budowania przyszłościowych technologii. W XX wieku chciała być po prostu jednym z najsilniejszych regionalnych węzłów handlowych oraz czołowym ośrodkiem przemysłu stoczniowego w Azji, a wolnorynkową gospodarkę – rozwijającą się jednak pod czujnym okiem wszechobecnego państwa – napędzała przede wszystkim imigracja. Z czasem priorytetem stał się handel, a w kolejnym okresie – przemysł. Stosunkowo liberalne podejście do zagranicznych inwestorów przyciągało też do Singapuru firmy, które szukały przyczółków do ekspansji w Azji. W efekcie powstał na wyspie ekosystem, w którym były już przedstawicielstwa wielu globalnych firm, a jednocześnie buzowało lokalne życie gospodarcze.

Pierwszą próbę budowania gospodarki opartej na wiedzy i technologiach podjęto w latach 80. XX w. Jak zauważa Goh Chor Boon, autor książki „From Traders To Innovators. Science and Technology In Singapore Since 1965”, ta próba industrializacji polegała przede wszystkim na przyciąganiu do Singapuru technologii i naukowców zza granicy, jednak bez większych ambicji i pomysłu na wykorzystanie tej wiedzy. Dopiero lata 90. przyniosły przekonanie, że opanowanie co bardziej wyrafinowanych technologii może stanowić filar stabilnego wzrostu gospodarczego.

Na początku XXI w. władze uznały, że czas przebudować nieco motory wzrostu: spore nakłady przeznaczono na edukację i kształcenie wykwalifikowanych kadr, co miało też pozwolić na zasypanie rosnącej luki w zamożności poszczególnych grup społecznych. Powstały państwowe agencje mające napędzać współpracę między światem akademickim a biznesem, monitorując te kontakty i zapewniając to, co akurat było potrzebne: finansowanie, kadry, networking, kontakty. Tu nie ma mowy o jednym modelu – współpraca ma tyle postaci, ilu partnerów. A jeśli trzeba, Singapur chętnie stworzy międzynarodową płaszczyznę, pozwalającą na swobodny przepływ wiedzy, know-how, kapitału – tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy rozmaitego rodzaju porozumienia wyspiarze podpisywali z Amerykanami, Kanadyjczykami, Saudyjczykami, Chińczykami, Filipińczykami czy Wietnamczykami. „W przeciwieństwie do prac rozwojowych, czysto naukowe badania nie są stawiane w Singapurze na piedestale, polityka badawczo-rozwojowa jest tam bardzo pragmatyczna – pisze Goh Chor Boon we wspomnianej pracy. – Generalny konsensus zakłada, że należy przyjmować strategię powiązania rozwoju produktu z zyskami i rynkowością” – dodaje.

Nawet jednak jeśli władzom Singapuru nie zależało na Noblach, ich polityka przyniosła skutki – mierzone wysoką pozycją w rankingach innowacyjności. Na pewno też nie można mierzyć całej Azji pragmatycznymi, umiarkowanymi ambicjami Singapurczyków – niemal tuż za nimi uplasowali się w Global Innovation Index Koreańczycy z Południa, którzy pod względem wpływu państwa na relacje między światem nauki a biznesem chętnie naśladują regionalnego lidera. A szturm na globalną czołówkę mogą szybko przypuścić Chińczycy, Indusi, Wietnamczycy, Filipińczycy i Turcy – te pięć nacji w perspektywie ostatniej dekady najszybciej pięło się w górę listy. A przypadek chińskiego ByteDance – właściciela TikToka, który twierdzi, że wycena firmy idzie dziś w setki miliardów dolarów – ilustruje potencjał, jaki drzemie w tych krajach.

Nie przekreślajmy Europy

To wszystko nie znaczy, że Europa – rozumiana w tym przypadku jako państwa Unii Europejskiej – jest na jakiejś wyjątkowo przegranej pozycji. Poza Szwajcarią i Wielką Brytanią państwa UE formują połowę globalnej czołówki najbardziej innowacyjnych krajów świata: w pierwszej dziesiątce znajdziemy Szwecję (2. pozycja), Finlandię (7.), Niderlandy (8.), Niemcy (9.) i Danię (10.). W drugiej dziesiątce zaś Francję (12.), Estonię (16.), Austrię (17.), Irlandię (19.) oraz Luksemburg (20.). Polska jest, niestety, aż na pozycji 40. – za Maltą, Litwą, Węgrami czy Bułgarią.

Warto się tu oczywiście przyjrzeć modelowi szwedzkiemu. Jak na ojczyznę Alfreda Nobla przystało, Szwedzi mają jeden z najwyższych na świecie odsetków PKB przeznaczanych na naukę, zarówno badania, jak i odpowiednio wysoki poziom edukacji uniwersyteckiej: ponad 3 proc. I nie jest to kwestia zrywu tego czy tamtego rządu, ale długoterminowe – liczone w dekadach – konsekwentne zaangażowanie, dzięki któremu w kraju rozkwitły przede wszystkim nauki przyrodnicze, związane z ochroną środowiska i zrównoważonym wykorzystaniem jego zasobów, a przy okazji – nanotechnologią, szczególnie służącą potrzebom wspomnianych dziedzin.

„Olbrzymia większość badań prowadzonych w Szwecji – około 70 proc. – jest finansowana prywatnie” – informuje rząd w Sztokholmie na swoich stronach. – „Takie inwestycje pomogły firmom takim jak ABB, Ericsson, Sandvik czy Volvo Group stać się liderami w swoich dziedzinach. Pozostałe 30 proc. badań jest finansowane ze środków publicznych” – dodają urzędnicy. To łączy się też z oczywistym spostrzeżeniem Szwedów sprzed niemal stulecia: rodzimy rynek jest zbyt mały, by opłacało się finansować innowacyjne przedsięwzięcia z myślą tylko o nim. Trzeba zatem myśleć o technologiach i wynalazczości, będąc świadomym, że wynik badań ma się finalnie przełożyć na szwedzki eksport.

Państwo postanowiło tu zadbać o kadry i infrastrukturę. O inwestowaniu w wykształcenie wyższe i konkretne specjalizacje badawcze już wspomnieliśmy, do tego Sztokholm dorzucił jeszcze rozbudowę infrastruktury – od drogowej, która w oczywisty sposób przekłada się na logistykę firm i możliwości lokowania inwestycji badawczych w dowolnym regionie kraju, po infrastrukturę światłowodową, która oplotła Szwecję jeszcze w latach 90., gdy większość Europy łączyła się z internetem przy trzaskach modemów wpiętych w linie telefoniczne. Do tego trzeba dorzucić kilkanaście fundacji, instytutów i agencji, które oliwią mechanizmy badawcze donacjami z funduszy publicznych i dbają o to, by jednostki badawcze były też atrakcyjne dla inwestorów prywatnych. Niewątpliwie, spora w tym wszystkim zasługa szwedzkich firm, które dbają o to, by potrzebne im badania były prowadzone w rodzimych laboratoriach, nawet jeśli muszą do tego dołożyć. W efekcie choć Szwecja nie imponuje liczbą zakładanych start-upów, to przebija się do globalnej czołówki z 37 firmami, które w 2023 r. miały status jednorożca.

Czytaj więcej

Czas znalezienia pracy – Kto najszybciej wchodzi na rynek?

O ile Szwedom udało się uruchomić potencjał rodzimej nauki, o tyle innym krajom nie przychodzi to tak łatwo. Wystarczy spojrzeć na Niemców: kraj z o wiele większym potencjałem, jeśli chodzi o świat naukowy, wypada w rankingach gorzej. Przed kilkunastoma laty ogłoszono, że w Berlinie powstanie europejski hub dla start-upów, ale – jak to często bywa – w tak zadekretowany sposób rzadko powstają ośrodki silne, Berlin przyciągnął więc jakąś grupę ambitnych innowatorów, ale czas płynął, a możliwości rozwoju nadal były znacznie większe w Dolinie Krzemowej.

Rząd w Berlinie uznał zatem, że potrzebna jest stymulacja środowiska innowatorów za pomocą instytucji: jeszcze za czasów Angeli Merkel powstała Federacja Agencja na rzecz Dysruptywnych Innowacji (SPRIND), która miała wspierać twórców przełomowych technologii; a gabinet Olafa Scholza dorzucił do tego jeszcze Niemiecką Agencję Transferu i Innowacji (DATI), która miała wspierać proces przekładania rezultatów badań naukowych na konkretne zastosowania. W obu przypadkach trudno mówić o spektakularnych wynikach tych instytucji – raczej zbierają one cięgi za paraliżujący ich wysiłki nadmiar biurokracji. Uzupełnieniem ma być przyjęta w 2022 r. rządowa strategia rozwoju start-upów, która m.in. zawiera obietnice zwiększenia finansowania dla nich oraz zachęty dla tworzenia uniwersyteckich spin-offów.

To wszystko nie znaczy, że Niemcy nie są innowacyjne – oczywiście, że są. Tyle że przede wszystkim ich siłą są innowacje w tradycyjnych branżach przemysłu, a nie przedsięwzięcia cyfrowe. Wystarczy spojrzeć na osiągnięcia Max Planck Gesellschaft – sieci 84 instytutów badawczych, w której przeprowadzono ponad 5 tysięcy zwieńczonych sukcesem projektów badawczych, podpisano około 2700 porozumień o komercjalizacji wyników badań i przepilotowano około dwustu naukowych spin-offów tworzonych przez naukowców z rozmaitych placówek. Można pewnie z powodzeniem uznać, że Towarzystwo Maxa Plancka więcej robi dla połączenia nauki z biznesem niż wszystkie ad hoc tworzone agencje rządowe.

Wytrwałość i ciekawość

Jak wspomnieliśmy, innowacje mają za sobą inwestycyjną górkę z lat 2020–2022, kiedy to do start-upów, instytutów badawczych i firm technologicznych popłynęło wyjątkowo wiele kapitału: w obliczu koronawirusa inwestorzy szukali w nowych technologiach rozwiązań na złe czasy – szczepionek, środków ochrony zdrowia, komunikatorów pozwalających podtrzymywać pracę i funkcjonowanie firm i społeczeństw w czasie lockdownu, aplikacji pozwalających uratować choćby część handlu pomimo pandemicznych obostrzeń.

Dobre czasy dobiegły końca w 2023 r., wraz z m.in. 40-procentowym spadkiem finansowania przez fundusze VC. – To był rok spadku wydatków na badania i rozwój, redukcji publikacji naukowych i zwijania się kapitału VC do poziomów sprzed pandemii – komentował Daren Tang, szef World Intellectual Property Organization, która przygotowuje Global Innovation Index. – Mimo to jednak niektóre sektory wciąż pozostają silne: sekwencjonowanie genomu, moc komputerów, baterie. Również poziom implementacji innowacji pogłębia się w dziedzinach takich jak komunikacja 5G, robotyka, auta elektryczne – podkreślał.

Wystarczy jednak przejrzeć rankingi tej organizacji, by zauważyć, że globalne huby technologiczne zachowują swoją silną pozycję bez względu na to, czy innowacje korzystają z hossy, czy cierpią z powodu bessy. Kraje, które cieszą się takim statusem, nie zdobyły go z powodu krótkotrwałych zrywów, pojedynczych hojnych programów grantowych czy zainteresowania jakąś wyjątkową firmą, która zrobiła spektakularną globalną karierę. To zawsze wynik rozciągniętego na dekady konsekwentnego działania: czy to stymulacji przez państwo (zwykle w określonym kierunku czy dziedzinach), aktywności lokalnego biznesu, który chce lub musi działać na globalną skalę, czy wreszcie naturalnego, samoistnego procesu koncentracji kapitału i wiedzy na określonym obszarze, który nie był pętany obostrzeniami biurokratycznymi. A koniec końców także ciekawości – naukowców, czy ich badania mogą znaleźć praktyczne zastosowanie w biznesie, oraz biznesu – czy w interesujących go sferach prowadzi się jakieś badania i jak można je wesprzeć.