W tekście przeczytać można także, że zgodnie z danymi, które podawała sama minister Anna Zalewska, nauczycieli jest 702,293. „To jest zdecydowanie największa zorganizowana grupa zawodowa w Polsce (wg danych GUS z 2015 to 37,1 proc. zatrudnionych w sektorze publicznym). Równomiernie rozmieszona po Polsce, bo szkoły i uczniowie są wszędzie. Nawet jeśli częściej strajkowali w miastach niż we wsiach, to nie znaczy, że tam się nie solidaryzowali” - stwierdza publicysta.
„Jest to grupa, w odróżnieniu od innych, bardzo dobrze skomunikowana ze sobą i z otoczeniem społecznym. Ma najwyższy kapitał kulturowy i społeczny ze wszystkich grup zawodowych. Innymi słowy: to ludzie najbardziej świadomi, wykształceni, aktywni, mobilni, a także bardzo usieciowieni, jeśli chodzi o kontakty, których szkoła jest naturalnym hubem” - dodaje”. „W lokalnych społecznościach nauczyciele to często „gwiazdy socjometryczne”, na których orientują się inni. To są liderzy opinii, znający więcej osób niż inni obywatele. To więc grupa bardzo niebezpieczna. Dodajcie do tego bliższe lub dalsze rodziny i przyjaciół” - podkreśla.
Jak pisze Sierakowski, „nauczyciele nie spalą opon, nie zablokują autostrady i doraźnie przegrają to, co górnicy by wygrali, ale przy urnie mogą być silniejsi niż jakakolwiek inna grupa społeczna z wyjątkiem rolników (rolników jest 1,4 mln.)”. „Tylko że akurat w eurowyborach niekoniecznie to rolnicy najbardziej będą palić się do głosowania. Zróbmy prosty rachunek. Uprawnionych do głosowania w Polsce jest mniej więcej 30 mln Polaków. Standardowo prawie połowa to „tutejsi”, którzy żadnej wojny politycznej nie zauważyli, więc nie głosują (to jest kalkulacja bardzo zawyżona, bo socjolodzy nie spodziewają się wyższej frekwencji w eurowyborach niż 35 proc.)” - czytamy.
Publicysta pisze, że o wyniku zdecyduje różnica 3-5 proc. oraz zaznacza, że każdy procent będzie się więc liczył. „Procent (przy 50 proc. frekwencji) to jest mniej więcej 150 tys. wyborców. Nauczyciele z rodzinami to lekko licząc 7-10 proc. aktywnych wyborców” - podkreśla Sierakowski. „Oczywiście, zaraz pojawia się kontrargument, że „nauczyciele to nie jest elektorat PiS”. Teraz już pewnie rzeczywiście nie. Ale czy wcześniej naprawdę nikt z tego morza ludzi nie chciał głosować na PiS? Jakby się któryś dalej zastanawiał, to tak się składa, że o Beacie Szydło czy Annie Zalewskiej, głównych bohaterkach negocjacji, nauczyciele będą mieli okazje sobie przypomnieć, bo ich nazwiska zobaczą na kartach wyborczych i w kampanii. Naprawdę ta grupa zawodowa była do zlekceważenia? Warta upokorzenia ustawą maturalną? Warta obrażania?” - dodaje.
Jak zaznacza Sierakowski, mówimy tutaj nie o jakimś domniemanym elektoracie, ale o elektoracie bardzo konkretnym, "który się właśnie zobaczył, policzył i zaktywizował”. „Co z tego, że rząd właśnie z nimi „wygrał”, jeśli ich rozwścieczył. Ta armia nie tylko pójdzie na wybory znacznie liczniej, niż gdyby tego strajku nie było, ale przez cały maj i kolejne miesiące będzie zniechęcać wszystkich znajomych do rządu” - czytamy. „Głupszych pomysłów niż porównywanie nauczycieli do Wehrmachtu (Patryk Jaki) albo obśmiewanie ich, żeby strajkowali sobie dalej przez wakacje (Stanisław Karczewski), nie można sobie wyobrazić” - dodaje Sławomir Sierakowski i podkreśla, że „zadowolona władza się rozsiadła na sondażach i może zostać nieźle zaskoczona, jak ją nauczyciele kopem z nich zwalą 26 maja”.