Choć innowacje stały się modnym słowem w polskiej nauce, to wciąż zbyt mało uwagi poświęca się wdrożeniom i komercjalizacji wyników badań. Pokazują to statystyki. Z danych GUS i Europejskiego Urzędu Patentowego wynika, że mimo rosnących nakładów na badania i rozwój Polska jest poniżej średniej unijnej pod względem liczby patentów i wdrożeń. Do gospodarki trafia mniej niż 10 proc. wyników badań. Większość z nich kończy swój żywot w publikacjach lub raportach grantowych. Faktycznie komercjalizowanych jest jedynie 6 proc. patentów akademickich. Regularną współpracę z uczelniami deklaruje mniej niż 1 proc. przedsiębiorstw.

Zmienić to ma podejście państwa do polityki naukowej. W centrum działań Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego znalazło się tak zwane trzecie kryterium ewaluacji nauki, które ma mierzyć wpływ działalności badawczej na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. W ramach zespołu do spraw ewaluacji nauki powołano specjalną grupę ekspertów odpowiedzialnych za trzeci filar czy też trzecie kryterium; ich zadaniem będzie ocena tego, jak efekty pracy naukowców przekładają się na konkretne zmiany, czyli na rynek, politykę publiczną, edukację, zdrowie czy kulturę.

Jak podkreśla prof. Daniel Załuski, kierownik Katedry Botaniki Farmaceutycznej i Farmakognozji UMK w Toruniu i jednocześnie członek tej grupy, to trzecie kryterium przypomina naukowcom, że badania nie kończą się w laboratorium. – Chodzi o to, by badania nie kończyły się na publikacjach, ale przekładały się na konkretne rozwiązania: patenty, wdrożenia, współpracę z przemysłem. Oceniamy dziś, co badania naukowe zmieniają w życiu ludzi – mówi prof. Załuski.

Od publikacji do produktu

Trzeci filar ma odpowiadać na to, jak przekuć wciąż słabe przełożenie badań na praktykę. Mówiąc językiem strategii innowacji Unii Europejskiej, chodzi o wzmocnienie tzw. ostatniej mili między laboratorium a rynkiem. W krajach wysoko rozwiniętych publikacja naukowa nierzadko stanowi początek procesu komercjalizacji, czyli przekształcania wyników badań w produkty, technologie, patenty lub licencje. W Polsce nadal zbyt często się na tym kończy. Zmienić ma to nowy system oceny nauki. Jak tłumaczy prof. Załuski, wpływ nauki nie ogranicza się do wdrożeń technologicznych. Obejmuje także oddziaływanie na kulturę, edukację, administrację publiczną czy ochronę zdrowia. – Chodzi nie tylko o oddziaływanie na gospodarkę. Chodzi też o zmianę mentalną i cywilizacyjną. Humanistyka ma tu ogromne znaczenie, bo to ona kształtuje sposób, w jaki społeczeństwo przyjmuje i rozumie zmiany – zaznacza profesor. Jednym z praktycznych wymiarów nowego podejścia będzie analiza wpływu projektów badawczych. A w naukach technicznych i przyrodniczych podstawowym wskaźnikiem są patenty. Jeszcze ważniejsze są jednak patenty skomercjalizowane, czyli takie, które znalazły nabywcę lub licencjobiorcę. W humanistyce czy naukach społecznych wpływ może przybierać inne formy. Może to być na przykład opracowanie, które stanie się podstawą nowej strategii edukacyjnej czy reformy administracyjnej. Nowa metodologia oceny ma uwzględniać różnorodność tych efektów i ich zasięg, poczynając od lokalnego, przez regionalny, krajowy, aż po międzynarodowy.

Komercjalizacja badań jest skomplikowanym i wieloetapowym procesem, który oprócz oczywistej wiedzy naukowej wymaga również kompetencji prawnych, marketingowych czy tak samo ważnych umiejętności negocjacyjnych. Dlatego ważną rolę odgrywają dziś centra transferu technologii. Są to wyspecjalizowane jednostki działające przy uczelniach i instytutach. Ich zadaniem jest ochrona własności intelektualnej – Intellectual Property (w skrócie IP), czyli tego wszystkiego, co ma charakter wynalazczy. To będą technologie, wzory przemysłowe, know-how czy oprogramowania. Centra transferu technologii odpowiadają również za wyszukiwanie partnerów biznesowych i przygotowywanie umów licencyjnych. Pracują w nich tak zwani brokerzy innowacji. Są to osoby, które potrafią tłumaczyć język nauki na język rynku. – To ogromna pomoc. Dzięki centrum transferu technologii naukowiec nie musi sam szukać inwestora – mówi prof. Załuski.

Rynek analizują brokerzy innowacji, czyli specjaliści, którzy są pośrednikami między nauką a biznesem i pomagają komercjalizować wyniki badań. Do ich zadań należy wyszukiwanie partnerów przemysłowych, przygotowanie umów licencyjnych. Krótko mówiąc, to oni analizują rynek, negocjują umowy i pilnują interesów naukowców. Według danych Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości w Polsce funkcjonuje już ponad 80 takich centrów, a także około 30 spółek celowych uczelni, które zajmują się komercjalizacją technologii. Ich skuteczność zależy jednak od stabilnego finansowania i wyszkolonej kadry. Dlatego coraz więcej uczelni inwestuje w rozwój kompetencji z zakresu prawa patentowego i marketingu technologicznego.

Na Zachodzie z powodzeniem działa instytucja menedżera R&D (ang. Research and Development), czyli specjalisty, który jest odpowiedzialny za zarządzanie projektami badawczo-rozwojowymi. Taka osoba łączy kompetencje naukowca i przedsiębiorcy. Zna ona techniczne aspekty badań, potrafi też analizować rynek i prowadzić negocjacje. W Polsce zawód ten dopiero się kształtuje, jednak zapotrzebowanie na takich specjalistów szybko rośnie.

Od pomysłu do rynku

Jak długo trwa droga od pomysłu do gotowego produktu? Profesor Daniel Załuski przyznaje, że nie da się tego jednoznacznie określić. – Wszystko zależy od dziedziny i rodzaju badań – mówi. Jego zespół we współpracy z naukowcami z Lublina opracował preparat poprawiający zdrowie pszczół i od pomysłu do uzyskania patentu minęło około pięciu lat. Cały proces, od pierwszych prób laboratoryjnych po zgłoszenie patentowe, wymagał ogromnej konsekwencji i cierpliwości. Co ciekawe, preparat trafił na rynek jeszcze przed formalnym przyznaniem patentu. – To możliwe i całkowicie dopuszczalne – tłumaczy profesor. – Kiedy wynalazek zostanie już zgłoszony w Urzędzie Patentowym, można rozpocząć poszukiwanie partnera przemysłowego i negocjacje dotyczące licencji. W tym przypadku naukowcy mogą mówić o szczęściu, bo jedna z firm z Puław zainteresowała się ich preparatem i szybko wprowadziła go do produkcji.

A kiedy już wyklaruje się naukowy pomysł, to istotne znaczenie ma otoczenie instytucjonalne, czyli uczelniane spółki celowe, inkubatory innowacji, no i nade wszystko elastyczne mechanizmy finansowania. Ponieważ główne bariery od lat są te same. To między innymi brak długofalowego finansowania, nadmierna biurokracja, różnica tempa pracy uczelni i firm oraz brak wyspecjalizowanej kadry.

Dzisiaj współczesny naukowiec coraz częściej musi łączyć dwa światy; z jednej strony jest to jego laboratorium, w którym pracuje, a z drugiej strony rynek. Z jednej strony prowadzi badania, a z drugiej uczy się myśleć jak przedsiębiorca. Nie wszyscy jednak są na to gotowi. – To pożądany kierunek, by naukowcy zakładali własne start-upy i komercjalizowali swoje wynalazki, ale ja sam od tego uciekam – przyznaje prof. Daniel Załuski. – Jestem naukowcem, nie przedsiębiorcą. Wolę skupić się na badaniach niż na prowadzeniu firmy.

Profesor Załuski nie kryje jednak uznania dla tych, którzy podejmują ryzyko. – Mam znajomych naukowców, którzy założyli start-upy. To bardzo ciężka praca, często okupiona ogromnym wysiłkiem i poświęceniem – mówi. – Sukcesy przychodzą powoli, nie zawsze są spektakularne, ale każdy z nich buduje coś ważnego: doświadczenie, sieć kontaktów i świadomość, jak funkcjonuje rynek innowacji.

Jakie więc kompetencje są dziś potrzebne, by naukowiec stał się skutecznym innowatorem? – Przede wszystkim trzeba mieć rozpoznanie rynkowe – odpowiada prof. Załuski. – Naukowiec powinien wiedzieć, jakich produktów lub rozwiązań brakuje w Polsce, jakich w Europie czy na świecie. A to już wymaga ciekawości, otwartości i międzynarodowych kontaktów. Ogromnie pomagają w tym wyjazdy i staże zagraniczne, współpraca z przemysłem i innymi ośrodkami naukowymi.

Jednak, jak podkreśla profesor, za innowacją nie idzie jedynie wiedza i doświadczenie. Liczy się też intuicja i odwaga. – Czasami trzeba po prostu znaleźć się we właściwym miejscu i czasie. Nie bać się ryzyka, nie zrażać opiniami innych, którzy mówią: „To już było” albo „To się nie uda”. Bo każdy naukowiec ma własną perspektywę, własne pomysły i to wyjątkowe widzenie świata, którego inni mogą nie dostrzegać. I z tej odwagi i uporu rodzą się prawdziwe innowacje – podsumowuje.

DANIEL ZAŁUSKI KIEROWNIK KATEDRY BOTANIKI FARMACEUTYCZNEJ I FERMAKOGNOZJI UMK W TORUNIU - "Największ

DANIEL ZAŁUSKI KIEROWNIK KATEDRY BOTANIKI FARMACEUTYCZNEJ I FERMAKOGNOZJI UMK W TORUNIU - "Największą barierą komercjalizacji badań pozostaje finansowanie"

Jak osiągnąć równowagę między pasją a praktyką

Największą barierą komercjalizacji badań pozostaje finansowanie – przyznaje prof. Daniel Załuski. Prowadzenie eksperymentów, zwłaszcza w naukach ścisłych, przyrodniczych i medycznych, jest niezwykle kosztowne. – Często też naukowcy są po prostu przeciążeni dydaktyką i obowiązkami administracyjnymi – dodaje naukowiec. Nie zawsze chodzi jednak o pieniądze. Czasem na przeszkodzie stoi również pewna obawa przed ryzykiem, która sprawia, że wielu badaczy woli pozostać przy bezpiecznych projektach o czysto naukowym charakterze.

Czy jednak nacisk na opłacalność i rynkowe zastosowanie badań nie grozi utratą sensu nauki? – Nauka nie może istnieć bez gospodarki, a gospodarka bez nauki. To system naczyń połączonych. Naszym celem nie jest zysk, lecz wspieranie rozwoju – odpowiada jednoznacznie. I choć często mówi się o komercjalizacji, nie wolno zapominać o tym, że nauka składa się z dwóch filarów: badań podstawowych i badań aplikacyjnych (rozwojowych).

Badania podstawowe poszerzają naszą wiedzę o świecie – prowadzone z ciekawości poznawczej, bez nastawienia na szybkie zastosowanie. Tworzą one fundament dla przyszłych odkryć, choć ich efekty często widać dopiero po latach. Badania aplikacyjne natomiast polegają na wykorzystaniu tej wiedzy w praktyce; w opracowywaniu nowych leków, technologii, materiałów czy rozwiązań inżynieryjnych. Innymi słowy, badania podstawowe odpowiadają na pytanie, dlaczego coś działa, a aplikacyjne – jak to wykorzystać.

– Nie byłoby badań rozwojowych bez badań podstawowych – podkreśla prof. Załuski. – To z ich dorobku czerpiemy, gdy chcemy przełożyć teorię na praktykę. Dlatego tak ważne jest znalezienie złotego środka w ocenie naukowców. Liczy się zarówno to, co publikują, jak i to, co wdrażają. Jedno bez drugiego nie tworzy pełnego obrazu nauki.

Zdaniem profesora właśnie temu ma służyć trzecie kryterium ewaluacji nauki – ocena wpływu badań na gospodarkę i społeczeństwo. – Jestem zwolennikiem tego rozwiązania, bo nie ma rozwoju gospodarczego państwa bez innowacji i bez badań – mówi. – Z efektów pracy naukowców korzystamy każdego dnia, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ktoś kiedyś poświęcił lata badań, byśmy dziś mogli żyć wygodniej, zdrowiej i bezpieczniej.

Mimo trudności w ośrodkach naukowych widać wyraźną zmianę. Coraz więcej uczelni rozumie, że współpraca z biznesem i samorządami to nie zagrożenie, lecz szansa. Normą stają się wspólne projekty badawczo-rozwojowe, tak zwane living labs, czyli laboratoria testujące rozwiązania w warunkach rzeczywistych. Włączenie samorządów w proces innowacji, na przykład poprzez zakupy przedkomercyjne, pozwala testować technologie na poziomie lokalnym, zanim trafią na rynek krajowy.

– Samorządy coraz częściej korzystają z wiedzy uczelni przy planowaniu przestrzennym, ochronie środowiska czy opiece zdrowotnej. To tam widać najpełniej społeczny wymiar nauki – podkreśla prof. Załuski.

Ale czy komercjalizacja nie grozi podporządkowaniem nauki logice rynku? – Nie chodzi o to, by nauka zarabiała, lecz żeby była użyteczna – odpowiada prof. Załuski. – Komercjalizacja ma służyć społeczeństwu, nie prywatnemu zyskowi. Większość przychodów i tak wraca do uczelni, która jest właścicielem praw własności intelektualnej.

Nowy system ewaluacji przypomina, że misja nauki nie kończy się na granicy uniwersytetu. Państwo, wspierając proces komercjalizacji, inwestuje w rozwój gospodarczy oraz w innowacje społeczne, edukacyjne i kulturowe. A jeśli trzeci filar zostanie wdrożony konsekwentnie, to Polska może wreszcie zrobić ten decydujący krok i połączyć laboratorium z rynkiem, żeby zbudować prawdziwą współpracę między nauką a gospodarką. Na razie jesteśmy na etapie, w którym sama doskonałość akademicka nie wystarczy. Dlatego tak silnie akcentuje się potrzebę praktycznego wpływu badań na życie społeczne i gospodarcze.

Jak podkreśla prof. Załuski, nie chodzi o to, by nauka zarabiała, ale żeby była użyteczna. A każdy wynalazek, który trafia do praktyki, to najlepszy dowód, że ten system działa. Jednak prawdziwą siłą systemu jest zaufanie i przekonanie, że wiedza ma sens dopiero wtedy właśnie, gdy służy innym.