Według OECD gospodarka oparta na wiedzy to gospodarka polegająca wprost na tworzeniu, traktowanym jako produkcja, dalszym przekazywaniu, czyli dystrybucji, oraz praktycznym wykorzystaniu wiedzy i informacji. We współczesnym świecie jest to jedyna droga do rozwoju gospodarczego i stworzenia konkurencyjnego rynku. Dlatego też od wielu lat mówi się w Polsce o tym, że jeżeli chcemy być konkurencyjni wobec naszych zachodnich sąsiadów, konieczne jest inwestowanie w badania naukowe. Ale to nie wystarczy, bo równie ważne jest to, by efekty badań naukowców i naukowczyń były wykorzystywane w praktyce, komercjalizowane.

Jaka jest rzeczywista cena nauki?

Nauka jest kosztowna, ale nie jest kosztem. Jest inwestycją, bo jak pokazują analizy ekonomiczne, każda złotówka zainwestowana w badania i rozwój to od 8 do 13 zł wzrostu PKB.

Raport „Nauka i szkolnictwo wyższe a PKB” opracowany z inicjatywy Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych wskazuje wprost, że to „od rozwoju systemu nauki i szkolnictwa wyższego zależy to, czy dana gospodarka jest zdolna do samoistnego kreowania impulsów rozwojowych, czy też jest skazana na pełnienie roli pomocniczej w stosunku do gospodarek i społeczeństw lepiej rozwiniętych”. Jego autorzy podkreślają, że choć do tej pory wzrost gospodarczy w Europie Środkowo-Wschodniej nie opierał się na postępie technologicznym i działalności naukowej, to w obecnych czasach bez tego gospodarka nie będzie już szybko rosła. Czasy, gdy w fabrykach skręcano śrubki na zlecenie zachodnich firm, które chętnie produkowały w Polsce, już się skończyły. Nie możemy już przyciągać inwestorów tanią siłą roboczą. Bo ani nie jest ona tania, ani nie mamy pod dostatkiem pracowników, wreszcie – na tym etapie rozwoju zupełnie nie o to nam chodzi.

Dlaczego jeszcze warto inwestować w naukę? Otóż cytowany wyżej raport podkreśla także, że inwestycja w naukę to także korzyści społeczne. „Miasta posiadające znaczący ośrodek akademicki rozwijały się nawet 30 proc. szybciej”, a im więcej studentów, tym szybszy wzrost PKB. „Wzrostowi udziału studentów w populacji powiatu o 1 p.p. towarzyszył wzrost PKB per capita o 2–4 tys. zł w grupie ważniejszych ośrodków akademickich” – dowiadujemy się z raportu.

Mimo koniecznego zwiększenia nakładów w działalność naukową doświadczenia innych krajów pokazują, że warto to zrobić. Tyle że by dało się zauważyć pozytywny wpływ nauki na rozwój gospodarki, musi ona być solidnie doinwestowana. Tymczasem Polska inwestuje w naukę mniej nie tylko wobec przodujących w rozwoju mocarstw, ale także innych krajów europejskich.

Przykładowo w latach 2019–2021 poziom finansowania w Polsce wynosił ok. 30 proc wobec wiodących krajów skandynawskich i tylko ok. 60 proc. wobec Czech lub Słowenii. Niższe wydatki na badania były tylko w Rumunii, Bułgarii, na Litwie i Łotwie.

Tym bardziej jest nam daleko do światowych liderów, takich jak np. Singapur, który od lat 80. zeszłego wieku stawia na budowanie partnerstw biznesu i nauki. Jeśli do tego dołożymy hojne finansowanie sektora B+R, uchwalanie sprzyjającego innowacjom prawa i tworzenie przestrzeni na takie inicjatywy, to mamy jedno z najnowocześniejszych gospodarczo państw świata.

W Europie przykładem takiego kraju jest Finlandia, która stojąc w latach 90. w obliczu kryzysu finansowego, nie zaczęła, jak to często ma miejsce, od obcinania wydatków na naukę i edukację, ale przeciwnie – zaczęła je zwiększać. Przeprowadzono reformę edukacji, a uniwersytety zaczęły współpracować z przemysłem, tworząc innowacyjne rozwiązania. Dziś ten niewielki europejski kraj jest w czołówce innowacyjnych państw. Fińska edukacja uznawana jest za jedną z najlepszych w Europie – co potwierdzają przeprowadzane co dwa lata badania 15-latków PISA.

Polskie uczelnie zaczynają dojrzewać do komercjalizowania badań i rozwijają współpracę z biznesem

W Polsce nakłady na naukę są nie tylko niższe, ale też często podejście do komercjalizacji badań naukowych też jest dość ostrożne. Części naukowców wydaje się, że choć prowadzone przez nich badania są ważne, nie nadają się one do skomercjalizowania. Choć to, jak widać na przestrzeni lat, zaczyna się też zmieniać.

Oczywiście, najłatwiej i najszybciej idzie to na uczelniach technicznych czy medycznych, ale to nie oznacza, że nic do gospodarki nie mogą wnieść uniwersytety. Przeciwnie, często dostarczają one nowatorskich, np. związanych z organizacją pracy, czy innowacyjnych rozwiązań, związanych z edukacją, które pośrednio wpływają także na całą gospodarkę.

Młodzi ludzie chcą się uczyć tego, co potem przyda im się w pracy zawodowej

Młodzi ludzie chcą się uczyć tego, co potem przyda im się w pracy zawodowej

Foto: SEVENTYFOUR/SHUTTERSTOCK

Dwojaki rodzaj działań

By zachęcić uczelnie do większego zaangażowania się w działania komercyjne, komercjalizowanie wyników badań staje się coraz częściej wymogiem, który należy spełnić, ubiegając się o dofinansowanie ze środków publicznych – krajowych i europejskich, a często także prywatnych. I zwykle okazuje się właśnie, że ten warunek konieczny zmusza do szukania rozwiązań mogących mieć zastosowanie do rozwoju gospodarki czy społeczeństwa, choć przed przystąpieniem do projektu w ogóle o tym nie myślano.

Działania komercjalizacyjne podejmowane przez uczelnie i instytuty naukowe mogą być dwojakiego rodzaju. Jednym z nich jest komercjalizacja bezpośrednia polegająca na sprzedaży wyników pracy lub oddawanie ich w używanie. Innym, komercjalizacja pośrednia, czyli obejmowanie i nabywanie udziałów lub akcji w spółkach, by następnie wdrożyć w nich, lub przygotować do wdrożenia wyniki działalności naukowej.

W praktyce wygląda to tak, że na większości polskich uczelni zostały utworzone jednostki ogólnouczelniane, którymi są centra transferu technologii (CTT), zajmujące się komercjalizacją bezpośrednią, oraz odrębne podmioty – spółki celowe (SC), którym powierzane są zadania związane z komercjalizacją pośrednią.

Ale chęci ze strony uczelni to jedno, a już zupełnie odrębną kwestią jest znalezienie partnera po stronie biznesowej. Biznesowi zależy bowiem na tym, by zainwestowane w naukę pieniądze wróciły w postaci zysku. Problem w tym, że chcieliby (co zrozumiałe), aby stopa zwrotu była nie tylko słuszna, ale także szybka. By opłacało im się czekać, potrzebują zachęt np. w postaci ulg dla tych firm, które inwestują w badania i rozwój.

– Polska nauka na pewno jest przygotowana, by stać się motorem rozwoju gospodarki. Ale czym innym jest podejmowanie działań. Do tego potrzebny jest bodziec, by to ruszyło – mówił podczas panelu „Nauka dla gospodarki” odbywającego się w ramach kongresu EEC prof. Piotr Wachowiak, rektor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. – Potrzebujemy działań systemowych – tłumaczył.

– Badania naukowe wiążą się z ryzykiem. Dlatego tak ważne jest wsparcie państwa – podpowiadał w tym samym panelu prof. Marek Pawełczyk, rektor Politechniki Śląskiej. – Ale nie traktujmy nauki jako czegoś oderwanego od otoczenia biznesowego. To też spowoduje, że uczelnie będą jeszcze bardziej atrakcyjne w swojej ofercie edukacyjnej dla studentów. Bo młodzi ludzie chcą się uczyć tego, co potem przyda im się w pracy zawodowej.

Czego oczekuje biznes? Zdaniem uczestników panelu przedsiębiorcy bardzo chcą współpracować z uczelniami, ale też zależy im na tym, by mogli w większym stopniu włączyć się do współpracy – od programów nauczania do zaangażowania się w pracę uczelni czy udostępniania laboratoriów. – Trzeba wyjść do biznesu, bo biznes sam do nas nie przyjdzie. Musimy wiedzieć, co możemy zaoferować biznesowi np. w zakresie kształcenia pracowników i badań. Biznes jest otwarty na współpracę, ale musi widzieć w tym potencjał, mieć poczucie, że przyniesie mu to korzyści. I musimy także działać na zasadach oczekiwanych przez biznes. A struktury akademickie i kultura akademicka nie zawsze do biznesu pasują – mówił prof. Bernard Ziębicki, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Naukowcy zwracają jednak uwagę na to, że budując zaufanie i dobre relacje na linii nauka–biznes, udaje się ustalić dobre zasady współpracy.

Przykłady dobrych praktyk

- Naukowcy z Politechniki Lubelskiej pomogą w produkcji wodoru na potrzeby komunikacji miejskiej w Lublinie.

List intencyjny powołujący do życia Lubelską Wyżynę Wodorową został właśnie podpisany przez uczelnię, miasto oraz lubelskie przedsiębiorstwo odpowiedzialne za lokalną komunikację. Miasto ma nadzieję, że w perspektywie od roku do pięciu lat będzie dysponowało własnym wodorem.

- W Politechnice Krakowskiej powstał mobilny skaner pozwalający sklasyfikować urobek górniczy.

Ma on gabaryty kserokopiarki i dzięki posługiwaniu się zaawansowaną analizą rentgenowską pozwala precyzyjnie sklasyfikować urobek górniczy podczas sortowania wydobytych skał. To obniża wydatki na energię i znacząco ogranicza ilość odpadów. Urządzenie zostało skomercjalizowane przez międzynarodową firmę i jest już wykorzystywane w kopalniach m.in. w Szwecji, Kanadzie i Brazylii. Zamawiającym urządzenie była firma Comex, dostarczająca rozwiązania przemysłowe do kopalń i zakładów przeróbki na całym świecie.

Czytaj więcej

Perspektywa bezrobocia – Które uczelnie gwarantują stabilność?

- Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, we współpracy z partnerami przemysłowymi, takimi jak firmy ZEPAK oraz PAK Serwis, opracowała prototyp domu zasilanego wyłącznie wodorem i fotowoltaiką.

- Politechnika Wrocławska oraz Grupa Karkonoska GOPR podpisały porozumienie o współpracy, które zakłada m.in. pracę wrocławskich naukowców nad nowymi rozwiązaniami ułatwiającymi działania ratowników górskich. Jak podała uczelnia, naukowcy zajmą się opracowaniem m.in. przepływowego ogrzewacza płynów infuzyjnych, systemu mechanicznego wsparcia podczas transportu poszkodowanego w noszach czy systemu chroniącego baterie przed niskimi temperaturami. Powstaną też lekkie, składane, mobilne nosze, które będzie można wykorzystać w różnych specjalizacjach ratowniczych oraz aplikacja AI rejestrująca słowny przebieg akcji ratowniczej, a następnie przygotowująca raport z jej przebiegu.

- Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie rozpoczęła współpracę z miastem w zakresie cyberbezpieczeństwa. Władze stolicy Małopolski chcą wykorzystać potencjał technologiczny i naukowy uczelni, by dzięki nim móc szybciej reagować na cyberataki.

- W wyniku współpracy z przemysłem i cechem kominiarzy na Politechnice Opolskiej otworzono laboratorium, w którym będą badane systemy kominowe. W rezultacie tych działań mają w nim powstawać systemy kominowe z mniejszym ryzykiem pożarów i zatruć czadem.

- Naukowcy z Instytutu Włókiennictwa Politechniki Łódzkiej oraz Instytutu Elektroniki Politechniki Łódzkiej wspólnie z konsorcjantem przemysłowym opracowali innowacyjne fotoaktywne urządzenie do domowej terapii zespołu stopy cukrzycowej. Zastosowana w nim technologia świetlna pobudza mikrokrążenie i pobudza tkanki do regeneracji.

- Fabryka Broni „Łucznik” oraz Sieć Badawcza Łukasiewicz podpisały porozumienie pozwalające na wykorzystanie w produkcji broni zaawansowanych rozwiązań z dziedziny automatyzacji, robotyzacji i druku 3D.

- Wojskowa Akademia Techniczna oraz Zakłady Metalowe „Mesko” S.A. w ramach międzynarodowego konsorcjum pracują wspólnie nad konstrukcją nowego naboju oraz wytycznymi dla dostosowanej do niego broni. Badania zaowocują utworzeniem nowego standardu naboju do indywidualnej broni strzeleckiej. Opracowane zostaną nowe komponenty amunicji, takie jak prochowy ładunek miotający czy łuska. ∑

OPINIE

Łukasz Bernatowicz

Wiceprezes Business Centre Club, prezes Związku Pracodawców BCC

Brakuje współpracy

Łukasz Bernatowicz

Firmy, które na to stać, wolą założyć własny ośrodek badawczy. Wtedy mają większą kontrolę nad jego pracą.

Jest spory kłopot ze współpracą biznesu ze środowiskami naukowymi w naszym kraju. Nie ma tu synergii. To o tyle zła sytuacja, że – zwłaszcza w dzisiejszym środowisku gospodarczym – aż się prosi o to, by taka współpraca była i rozwijała się z korzyścią dla obu stron. Zwłaszcza w obszarach nowoczesnych technologii. Tych, które przebojem weszły do naszego życia i są związane ze sztuczną inteligencją. Tu biznesowi często brakuje kompetencji i pewnie z chęcią sięgnąłby po wiedzę i umiejętności, które mają ośrodki naukowe czy akademickie. To szczególnie pożądane w takich branżach, jak farmacja czy zbrojenia.
Ale tego nie ma. Oba te światy, świat nauki i biznesu, ciągle żyją u nas niejako równolegle, a ich ścieżki jakoś nie mogą się przeciąć albo przecinają się rzadko.
Przyczyn jest wiele. Jedną z nich, ważną, jest brak przepisów, które by do tego zachęcały. Mam na myśli na przykład atrakcyjne ulgi podatkowe czy inne zachęty finansowe, zwolnienia od różnych opłat, łatwo dostępne, proste w wykorzystaniu. To, co mamy, najwyraźniej nie spełnia oczekiwań biznesu, skoro sięga on po te rozwiązania rzadko. Nie spełnia też celu, no bo ciągle tej współpracy nie udaje się rozbujać. To strona biznesowa.
Po stronie naukowej często brakuje natomiast zrozumienia dla osób prowadzących biznes. Tam jest takie poczucie zamknięcia w wieży z kości słoniowej. Zamknięcia się przed światem zewnętrznym i skupienia na własnej pracy i badaniach. Nie ma chęci wyjścia z tym w świat, skomercjalizowania wyników tych prac. A jeśli nawet taka chęć jest, to nie ułatwiają jej przepisy.

Brakuje też jasno określonych zasad współpracy. Nie może być przecież tak, że korzysta na tej współpracy tylko jedna strona, naukowa, a dla przedsiębiorcy, który ponosi koszty, niewiele z tego wynika. A tak często jest. Kwestie patentowe, kwestie wdrażania w życie wynalazków czy owoców pracy naukowców, są utrudnione. Ryzyko przedsiębiorcy polega w tej sytuacji na tym, że wykłada on pieniądze, a na koniec – ktoś inny zbiera owoce. To obszar, który wymaga radykalnej poprawy. Żeby to funkcjonowało tak jak na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, które są świetnym przykładem na to, że pożenienie sfery prywatnej z naukową jest możliwe i daje niejednokrotnie bardzo dobre efekty.
Jako Business Centre Club współpracujemy z Akademią Leona Koźmińskiego czy z Akademią Ekonomiczno-Humanistyczną w Warszawie, a ta także z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Oni poszukują ekspertów z naszej strony, by pilotowali start-upy, byli swoistymi mentorami bądź ekspertami. Gdy z kolei nasi członkowie szukają kontaktów z akademikami czy ośrodkami badań, natychmiast im to ułatwiamy. To jest przykład, że da się znaleźć wspólny obszar. To pokazuje, jak łączyć świat nauki ze światem biznesu. Ale tak, tego na co dzień brakuje. Brakuje takiej współpracy.
Firmy, które na to stać, wolą założyć własny ośrodek badawczy, bo wtedy mają większą kontrolę nad jego pracami. I pewność, że to one bezpośrednio skorzystają z owoców prac tego ośrodka. Problem w tym, że takie rozwiązanie jest zastrzeżone dla największych, bo to wymaga ogromnych nakładów. Poza nielicznymi firmami w Polsce nikogo więc na to nie stać.

I oczywiście, że byłoby wspaniale, gdyby przedsiębiorcę było stać na inwestycje – nie tylko w bieżące funkcjonowanie i rozwój swojej firmy, ale też na przykład w innowacje produktowe. Byłoby to korzystne nie tylko dla biznesu, ale też nauki i całej gospodarki. To ciągle jest obszar do uregulowania – wbrew modnej ostatnio deregulacji – bo tu brakuje przepisów, które by współpracę biznesu z nauką usprawniały i do niej zachęcały.

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek

Długoletnia wykładowczyni akademicka, Towarzystwo Ekonomistów Polskich

Kwestia braku zaufania

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek
Jest wiele powodów zniechęcających biznes do współpracy z uczelniami.

Absolutnie nie uważam, że współpraca świata nauki z biznesem w Polsce wygląda dobrze. Przyczyn jest wiele. Zacznę od tego, że przedsiębiorcy – może poza farmacją, bo tu ta współpraca jakoś się układa – wolą mieć swoje własne zaplecza badawczo-rozwojowe i zatrudnionych tam naukowców. Mówię oczywiście o większych firmach, bo tylko takie na to stać.

Z czego to wynika? Wydaje się, że z tego, co jest bardzo powszechną bolączką w naszym kraju, czyli braku ufności i zaufania. Przedsiębiorcy często boją się, że jeśli zlecą jakiś projekt badawczy na zewnątrz, to tajemnica nie zostanie dochowana. Pewnie zostanie, znam przecież środowiska naukowe i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej, ale to jest właśnie element tego naszego elementarnego poczucia braku zaufania, o którym wspominałam.
Kolejny wątek: jeśli firmy chciałyby współpracować z naukowcami z ośrodków uniwersyteckich, to napotykają na problem finansowy, bo uczelnia chce na tym, krótko mówiąc, zarobić. Za to, że wykorzystuje się infrastrukturę uczelnianą, że daje się stempelek uniwersytetu czy akademii. Swoje chce wziąć też wydział, z którego pochodzą naukowcy. Robi się więc z tego bardzo duży koszt dla przedsiębiorcy. I to też przyczyna tego, że woli on to robić u siebie.
Tym bardziej że są regulacje, które dają przedsiębiorcom korzyści za utworzenie własnego centrum badawczo-rozwojowego. Dostają więc oni ulgi podatkowe za prowadzenie takich prac, mogą wliczać w koszty wynagrodzenia naukowców. To dodatkowy benefit.

I oczywiście trudno dziwić się uczelniom, ale ten medal ma też drugą stronę. Otóż, dopóki marka uczelni nie będzie dla biznesu ważna, współpraca z nią nie będzie oznaczała prestiżu, nie będzie przynosiła firmie dodatkowych korzyści wizerunkowych, to biznes będzie starał się unikać dodatkowych kosztów. A umówmy się, że jak na razie – choć oczywiście mamy także świetne zespoły badawcze – to firmowanie badań szyldem którejś z polskich uczelni specjalnie prestiżu nie przynosi. Z prostego powodu: nie należą one do światowej czołówki.

Oczywiście, współpracy biznesu i nauki jest coraz więcej, to się stopniowo poprawia, ale bardzo powoli. I dzieje się głównie na zasadach bezpośredniej współpracy, z ominięciem kosztów uniwersyteckich. Przede wszystkim w tych firmach i branżach, gdzie prace badawczo-rozwojowe są istotnym elementem całego procesu biznesowego. O farmacji wspomniałam, ale to dotyczy też na przykład kosmetyków czy produktów budowlanych i wielu innych branż.
Jest jeszcze jeden problem – związany z systemem ocen pracy naukowców. Otóż zbierają oni punkty za publikacje. Tymczasem jeśli wyniki swoich świetnych badań oddadzą jakiejś firmie, to ta z oczywistych względów nie będzie zainteresowana ich upublicznieniem. Owszem, mogą być umowy, w których przedsiębiorcy zgodzą się na opublikowanie wyników prac, ale dopiero po tym, jak je zabezpieczą, czyli opatentują. Tyle że jest to już raczej herbata po obiedzie. I kółko się zamyka.
Jest więc dużo niuansów, z powodu których współpraca nauki z biznesem
nie układa się dobrze, a jeśli nawet, to raczej poprzez bezpośrednie zatrudnienie naukowców w firmie. Jasne, że trzeba próbować to zmieniać. Można szukać różnych rozwiązań, rozglądać się po świecie, patrzeć, jak sobie z tym radzą inni, i próbować wdrażać to u nas. Nie da się jednak ukryć, że nasza gospodarka, choć już całkiem dobrze rozwinięta, ciągle nie jest na etapie budowania swojego potencjału na podstawie badań i rozwoju.